"Rainbow connection" cz XIV


Emily spacerowała wokół stawu. Na zachodzie czerwona pomarańcza słońca chowała się, by ustąpić nadchodzącej nocy. Z parasolką w dłoni kroczyła powoli oglądając piękny ogród pachnący goździkami które własnie zaczęły uwalniać swój cudowny zapach. Woń ich unosiła się w powietrzu pozostałym po upalnym, sierpniowym dniu. Tu i ówdzie słaniały się róże, cierpiące z braku wody. Z przekwitniętego jaśminu wyskoczyły  Phoebe i Sophie, które ukryły się, aby jeszcze choć chwilę pobyć na dworze. Zakręciły się wokół Emily rozwiązując jej wstążkę przewiązującej jej grynszpanową suknię.Wołane  już od paru minut przez Katherine w końcu poddały się i pobiegły do pałacu, gdzie czekała na nie niespokojna matka.
Emily zawiązała wstążkę i dalej ze spokojem wędrowała przyglądając się kwiatom. Wetknęła swój mały nosek pomiędzy płatki jednej z herbacianych róż. Gdy już nasyciła się jej zapachem złożyła parasolkę i podążyła w stronę wyniosłych malw, królujących nad całym kwieciem ogrodowym.  Pod nimi bratki kłaniały się uginane przez lekki, zachodnio-północny wiatr.
Wraz z wiatrem przygnało Blake'a snującego się bez celu od godziny. Gdy zobaczył samotnie spacerującą Emily jego pianistyczna dusza zadrżała jak liść na wietrze. Natchniony chwilą poszedł więc ścieżką, tak aby nie spostrzegła jego nadejścia. Potrząsnął gałęzią późno kwitnącego drzewa owocującego na jesień. Białe płatki opadły na rude włosy dziewczyny przykrywając je jak śnieg. Leciały wolno, wirując z wdziękiem ... Emily spostrzegła, że nie idzie już sama. Zadowolona z towarzystwa skinęła głową na przywitanie. Blake ukłonił się, a następnie dołączył do Emily i cały czas w milczeniu uginali trawę opierając na niej ciężar swojego człowieczeństwa. Co chwila jedno spoglądało na drugie nie mówiąc nic ... Gdzieś na końcu języka i płuc niewypowiedziane napięcie wydostawało się w postacie niekontrolowanych westchnień. Wiatr strącił z włosów płatki, a pofrunąwszy wylądowały na powierzchni stawu. Od tafli wody odbijała się muzyka słyszalna tylko w ich wnętrzach, będąca wyrazem z pięknem tego ogrodu, czy też czegoś odmiennego...
Blake schylił się i zerwał jedną z herbacianych róż pnących się po ścianie stajni. Potem podał ją Emily, a ona wetknęła ją sobie we włosy.
Zmienili trasę skręcając wgłąb zapuszczonej części ogrodu. Szli dostojnie, jak krokiem poloneza, zniżając się równocześnie pod niestrzyżonymi gałęziami niskich drzew rosnących gęsto po obu stronach. Jeszcze ostatnie promienie słońca przedzierały się pomiędzy ich pniami, oślepiając idących na zachód. Zmieszani broniący się przed siłą coriolisa, przyciągającej dwa ciała znajdujące się obok siebie z trudem utrzymywali niebezpieczną odległość dzielącą ich od dotyku. Wpisani w spokój zmierzchłej ciszy oddychali tym samym tlenem. Żadne z nich nie odważyło się przyznać do tak nieziemskiej słabości wyrażonej w nieskończonej liście subtelnych niedomówień ...
                                                                           ***
-Blake się zakochał! Nie mogę w to uwierzyć ...-powiedział Chester poprawiając Blake'owi węzeł pod szyją.-I teraz tak po prostu wyjedziesz, jak gdyby nigdy nic i ją zostawisz tu samą? Ja bym nie chciał więdnąć z tęsknoty gdzieś sam w obcym kraju ...
-Przecież wiesz, że to dla mnie ważne-spochmurniał Blake
-Zastanów się, co jest dla Ciebie ważniejsze.-Chester zaznaczył dobitnie ostatnie słowo.
-Młody jesteś, co ty wiesz o życiu- zakpił Blake. Tak na prawdę było mu smutno, ale chciał to ukryć pod drwiną.
-Czasami zdaje mi się, że wiem  więcej od Ciebie, bracie,
-Ale co twoim zdaniem powinienem zrobić?-powiedział ciszej, poprawiając się przed lustrem.
-Przede wszystkim-myśleć, to może cię oświeci. Przypominam że wybieramy się na bal.-zadawkowo rzucił w powietrze i odszedłszy parę kroków odwrócił się w jego stronę i popatrzył z uznaniem.
-Dobrze wyglądasz, Blake.- dodał Chester i wyszedł z pokoju.
-Coś ty zrobiła ze mną, Emily?-zapytał oglądając swoje odbicie w lustrze.-Kim ja teraz jestem?
-Zakochanym idiotą!-krzyknął za drzwiami podsłuchujący, młodszy brat (...)
                                                                           ***
Dostali ogromne brawa. Radosnym okrzykom nie było końca. Publiczność żądająca powtórzenia choć jednego z utworów klaskała aż do skutku. Emily i Blake wreszcie dali się wybłagać, a uzyskawszy w odpowiedzi warunki w postaci absolutnej ciszy powtórzyli swój sukces. Potem zbierali gratulacje przez niecałą godzinę. Zostali wycałowani i wyściskani przez wiele wzruszonych pań i zafascynowanych panów (których Blake uważnie obserwował, gdy podchodzili do Emily). Dostali wielkie bukiety, z którymi nie wiedzieli co mają zrobić. Śliczna twarz Emily ledwo wystawała znad sterty barwnego kwiecia. Blake przejął od niej bukiety. (...)
Po jakimś czasie towarzystwo uspokoiło się nieco i powrócono do zabawy. Orkiestra smyczkowa grała lekko, Blake z daleka obserwował z rozmarzeniem  jak Emily płynie w tańcu, co chwila proszona przez innego partnera. I ona spoglądała ciekawie w jego stronę. Obok syna hrabiego dyskutowały panie, którym nie wypadało już błyszczeć na dębowych deskach parkietu, z racji sędziwego wieku.
-Moja droga, nie rozumiem jednej rzeczy...-powiedziała pierwsza
-Co masz na myśli?-zapytała druga, a trzecia bardziej wścibska starsza pani nadstawiła ucha.
-Jak tak patrzę na tych młodych to mi aż żal, że tylu samotnych ludzi jest na tym balu... Dlaczego tak się dzieje?
-Najprostsze rozwiązania przychodzą najpóźniej ...-powiedziała ta druga ciszej, odkładając laskę.
-To prawda. Najtrudniej na nie wpaść. Taki paradoks, nie sądzicie?
Starsze panie pokiwały głowami. Jedna z nich zaczęła kołysać się w rytm muzyki, szturchając przysypiającą obok niej Katherine. Blake'a nagle olśniło. Uderzył się w czoło tak, że aż biedne staruszki z trwogą popatrzyły na niego, czy aby na pewno temu młodemu człowiekowi nic się nie stało. Gdy już ochłonął, zobaczył nadchodzącą Emily.
-Pan nie tańczy?-zapytała dziewczyna dygając.
Blake uśmiechnął się tylko nic nie odpowiadając. Następnie podszedł do orkiestry i długo rozmawiał z muzykami. gestykulował i przewracał im strony. W końcu, gdy jego mina wyraziła, że osiągnął to, co zamierzał podszedł z powrotem do Emily i podał jej dłoń w geście zaproszenia do tańca.
-O czym  pan tak dyskutował?
-Ustalałem repertuar.-powiedział zatrzymując się na środku sali.
-I jaki taniec pan wybrał?-dopytywała Emily.
-Walc-odpowiedział jej obejmując ją lekko.
-Ale ja nie umiem-posmutniała Emily.
-To łatwe. Poprowadzę panią.
Zabrakło im czasu na dalsze rozmowy. Orkiestra już była nastrojona. Gdy zaczęli grać Blake przycisnął do siebie partnerkę i poniosła ich muzyka. Wirowali w rytmie trzy czwarte, balansując na pięciolinii walca, jak parę dni temu opadające płatki kwitnącego drzewa na włosy Emily ...

                                                                        ***
Na prośbę pianisty wyszli na zewnątrz. Emily zdumiona pomysłem Blake'a podążała za nim omijając powozy i parskające przypięte do nich konie. Przedzierała się przez ciasne przejścia nie zważając na suknię, którą co chwila o coś zahaczała. Wreszcie znaleźli się na wolnej przestrzeni, pustej łące oblanej srebrną poświatą księżyca w pełni. Kiedy stanęli Blake zadarł głowę do góry i zapatrzył się na nocne niebo.
-Wie pani, czemu księżyc jest mi tak bliski?
-Doprawdy, nie mam pojęcia-odparła po chwili namysłu.
-Zawsze świeciłem światłem odbitym i było to próżne światło, ponieważ wypływało z czystego egoizmu, który nie dawał ciepła.
Emily obserwowała niewyraźną twarz Blake'a w gęstym mroku, rozważając słowa, którymi nasiąkała z każdą sekundą. Słuchała artysty bardzo uważnie.
- ... Ale kiedy jego źródłem stała się pani, ono zamieszkało we mnie i odtąd przestało być lodem mojego serca. Nie jestem już jak zimne ciało niebieskie.
-Tak naprawdę nigdy pan nie był ...-powiedziała cicho Emily.
-Skąd miałbym to wiedzieć, gdyby nie pani?-po chwili ciszy dodał- To pani jest moim blaskiem, częścią artystycznego wnętrza...
Potem przez jakiś czas patrzył na nią bez słowa. W ciemnościach nie widział jak czerwieniała. Jej blada twarzyczka jaśniała bardziej niż oblicze księżyca.
-Wyjeżdżam do Hiszpanii-oznajmił Blake.-za dwa tygodnie.
- Będzie mi pana brakować-wyznała Emily-Napisze pan do mnie?
-Nie-odpowiedział jej Blake śmiejąc się.
-To JA wyślę do pana list-uparła się Emily.
-Nie będzie takiej potrzeby ...
-Jak to?-zdziwiła się dziewczyna.
-Wpadłem na lepszy pomysł-mówiąc to wziął jej dłonie w swoje ręce.-Skoro nie może pani pojechać tam jako sopranistka, to może zgodziłaby się pani podróżować ze mną w roli żony niejakiego Blake'a, syna hrabiego, dziedzica, spadkobiercy Rainbow connection? Takiej osobie wówczas przysługują pewne przywileje- ojciec zwolni panią z uczenia moich młodszych sióstr, a na pani miejsce znajdzie inną guwernantkę- może nie tak wspaniałą jak pani, ale w miarę godne zastępstwo ... Nie chcę się już wiązać z inną kobietą. Albo Ty Emily, albo żadna inna. Jesteś jedną jedyną którą pokochałem bardziej niż muzykę... Tylko dla Ciebie jest miejsce w tej kategorii i w moim sercu. Proszę nie skazuj mnie na samotność.
-Nie miałabym serca, gdybym teraz Ci odmówiła i sprzeciwiła się, Blake ...

(...) Poszukujący ich Chester wyszedł na dziedziniec. Wszyscy już opuścili salę balową, a ich nigdzie nie było."Gdzie mogą być? tak nagle zniknęli..."
Chester zauważył jak ostatni powóz rusza" To pewnie oni!"- pomyślał i pobiegł w jego stronę. Niestety nie zdążył do niego wskoczyć. Kiedy powóz odjechał odsłonił milczącą łąkę i dwie ginące w mroku sylwetki. W miarę jak oczy Chestera przyzwyczajały się do ciemności, widział coraz wyraźniej. W końcu dostrzegł guwernantkę w objęciach swojego brata zapominających w pocałunku o reszcie świata. Uśmiechnąwszy się sam do siebie oddalił się w stronę Rainbow connection.
                                                                                     ***
-Tak właściwie, to taka podróż poślubna-zauważył Chester patrząc na szczęśliwych nowożeńców-Nieźle to wykombinowałeś, bracie. A już myślałem, że Cię nie oświeci.
Blake z radością objął swoją żonę ramieniem i zapatrzył się na nią z miłością. Wszyscy zaczęli się wokół nich zbierać, tak iż zrobiło się ciasno
- Mój synek!- rozczuliła się matka i zaczęła płakać.
-Mamo, przecież wrócę za pół roku, jak zawsze.
-Ale będzie nam się strasznie dłużyć- To przecież aż sześć miesięcy!
-Nie boi się pani płynąć statkiem?-zapytała podekscytowana Sophie. Emily przykucnęła i pogłaskała małą dziewczynkę po główce.
-Zanim dojadę do portu lęk minie. Poza tym ... Mam się bać podróżując z Twoim bratem? Mogę czuć się bezpiecznie, bo wiem, że nic mi nie grozi.
Sophie rzuciła się na szyję pannie młodej.
-Będę za panią tęsknić!
-Ja za Tobą też, Sophie. Phoebe, nie wstydź się, też chcę się z tobą pożegnać.
Phoebe podeszła bliżej, aby Emily mogła i ją uścisnąć.
-A tam w ogóle dlaczego nie mówicie do mnie po imieniu? Teraz jestem waszą bratową.
-Pamiętaj o nas Emily!-spodobało się Phoebe.
Emily i Blake żegnali się ze wszystkimi jeszcze długo.Kiedy pożegnaniom nadszedł kres Blake wziął ją na ręce i wniósł do powozu.  Machając z radością za szybą powozu odjechali na południe Anglii, gdzie rozpoczęli na dobre nową, wspólną przyszłość.

KONIEC :)
 Autor życzy wszystkim wiernym czytelnikom szczęścia w miłości <3




Komentarze

Popularne posty