"Rainbow connection" cz XI

Zaproszono ich do jadalni. Blake obserwował ich z dystansu. jako gościom pozwolono im wybrać miejsca. Peter zajął krzesło obok Jane, zaś Matthew zasiadł obok Emily. Blake chcąc mieć wszystko na oku usiadł po drugiej stronie guwernantki.
Początek obiadu przepłynął bez większych komplikacji. Nikt szczególnie nie rwał sie do rozmowy, co było powodem do radości Blake'a. ZA to Emily w towarzystwie dwóch milczących mężczyzn czuła się nieswojo. Nie wypadało jej pierwszej rozpocząć rozmowy, wobec tego jedynie z trudem przełykała ślinę i wstyd.
Matthew wiercił się na krześle. Co chwila spoglądał na drzwi, jakby lada moment  miało coś przez nie wpaść do jadalni. Zbierał w sobie resztki odwagi, by móc się odezwać do pięknej guwernantki. W końcu podano obiad i to ostatecznie rozwiązało mu język. Zaczął gadać jak nakręcony pajac ... Blake co chwila rzucał mu zimne kamienie spojrzeń, a im częściej to robił, tym bardziej Matthew zalecał się do Emily. "Co za podły cham,! Strzelę mu w tą śliczną twarz, nie jak go tylko dorwę na osobności" -Myślał pianista.
-Cóż za piękny kolor włosów- istny ogień, zachód czerwieniejącego słońca ...-Matthew podparł brodę swohją pewną pięścią.
-Ot poeta się znalazł- wtrącił się zdenerwowany Blake.
-Z panem nie rozmawiam-powiedział Matthew ze sztucznym uśmiechem.-Będzie pan łaskaw nie przerywać mnie, kiedy mam taką muzę obok siebie?
-Gdzieżbym śmiał?! Zastygnę jak posąg i nie odezwę sie do pana ani słóweczkiem.
-Z pewnością cała przyjemność po MOJEJ stronie-złośliwie skomentował syn Peter'a.
Emily była strasznie skrępowana. Gniotąc w dłoni muślin modliła się w duchu aby ta przykra wymiana zdań.  wreszcie się skończyła. Na szczęście hrabia zabrał głos i uratował ją od wiszącej w powietrzu awantury rozgrywającej się na polu w którym akurat okazała się być zarówno przeszkodą jak i wojennym łupem.
-Ośmielę się zapytać, panie Matthew, jak się powodzi na studiach w Oxfordzie?
-Znakomicie- odparł z przekąsem i spojrzał wymownie na Blake'a- Nie zostawiam studiów dla marnej kariery muzycznej, jak NIEKTÓRZY. Będę pierwszej klasy naukowcem, jestem tego pewien-odrzekł myśląc iż zaimponuje tym Emily.
Blake wygiął w dłoni widelec. Czuł nadchodzący wybuch, ale nie mógł dać sie ponieść. Starał się być silniejszy niż jego słabości.
-Dobrze jest znbać swoją wartość i mocne strony--potulnie przyznała Jane- a kariera naszego Blake'a wcale nie taka najgorsza ... Ostatnio nawet udało mu się poznać osobiście Beethovena.
-Nie słyszałem o tym człowieku-udawał zdumionego Peter. Rzecz jasna- łgał- za to Conor i Jane ślepo wierzyli w jego kłamstwa.
-Och doprawdy, byłem przekonany, ze jest tak sławny iż wiedzą o nim wszyscy.  To wielki geniusz.-powiedział Conor.
Matthew okazując brak zainteresowania tematem, z którego został odsunięty, postanowił znów  porozmawiać z Emily.
-Nigdy nie widziałem Pani w centrum miasta. Zapewne tu więżą panią  jak ptaszynę w klatce.
-A do kogóż miałabym wychodzić?
-Na przykład do mnie. Dziwię się, że tyle czasu pani tu wytrzymała w takim towarzystwie- powiedział patrząc z obrzydzeniem w stronę rywala.-A tak w ogóle jak sie pani dogaduje z tym okropnym gburem Blake'iem?-szepnął Matthew.
Syn hrabiego miał nie tylko wyostrzony słuch muzyczny .... Usłyszał także mijający się z zasadami harmonii języka zgrzyt słowny trafiający prosto w uszko biednej guwernantki.  Tego zdecydowanie było za wiele. Blake zapytał, czy może odejść od stołu, ponieważ źle się czuje, a uzyskawszy zezwolenie hrabiego  bez zwłoki opuścił pomieszczenie. Emily doskonale rozumiała co się stało. Z resztą, trzeba było być ślepym, żeby tego nie dostrzec.
                                                                         ***
-Nie widziała pani Blake'a?
- Wyjechał kwadrans temu- powiedziała Katherine.
-Czy można wiedzieć, dokąd?
-Do Bath. Wróci za parę dni, proszę się nie martwić
Emily patrzyła bezmyślnie przed siebie. Doskonale wiedziała, że to nie jej wina, ale mimo wszystko czuła, że jakoś mogła temu zaradzić.
-Czy coś się stało, panno Emily- służąca spytała tonem podejrzliwym.
-Ach nie, skądże- oprzytomniała guwernantka.-Wrócę do gości, póki jeszcze są ...
-Widziałam wszytko, panno Emily.
-Słucham?
-Znam sytuację z Matthew bardzo dobrze. To minie. Blake postąpił słusznie znikając mu z oczu. Gdyby nie pani, na pewno nie miałby skrupułów.-odparła ze smutkiem Katherine.
-Czułam, ze nie przepadają za sobą
-Proszę niech pani będzie ostrożna-ostrzegła ją Katherine-Matthew to niezłe ziółko, nire odpuści tak łatwo, a zdaje mi się, ze wpadła pani w jego sidła.
- W takim razie, będę musiała się z nich sprytnie wyplątać.
-Uczulam panią, iż to nie będzie proste, ale wierzę że jest pani inteligentną i zaradną kobietą, o czym mogłam się nie raz już przekonać. Proszę mieć na uwadze, że jestem po pani stronie i zawsze służę dobrą radą.
-Dziękuję. Jestem pani za to bardzo wdzięczna- Emily złapała za klamkę i zanim jeszcze otworzyła drzwi od jadalni, usłyszała za sobą głos Katherine.
-Też będę tęsknić za Blake'iem.
"Co pani może wiedzieć o moim sercu? jego tam nie ma"-pomyślała Emily i zaraz przed oczami  ukazał się jej gasnący uśmiech pianisty, którego w prawdzie nigdy nie widziała. Zrobiło jej się smutno.
                                                                   ***
-Złożę pani wizytę jutro--powiedział przyciskając jej bladą, gładką rączkę do ust- Z samego rana, ponieważ dłużej nie zdołam wytrzymać.
-Rano mam lekcje-grzecznie zauważyła guwernantka.
-W takim razie w południe- przylepił się nieznośny rzep zwany synem Petera.
-Obawiam się, że nie  będę  miała dla pana czasu ... mam obowiązki
-Takie rzeczy to może pani mówić temu łajdakowi, niepierwszej inteligencji pianiście.
-Nie życzę sobie, by pan się tak o nim wyrażał.
-To pani nie widzi jaki on jest? Muszę już iść. Dokończymy tę rozmowę jutro?
-Nie będzie takiej potrzeby- wysyczała Emily- Nie wyrażam się jasno?
-Do jutra, panno Emily- rzekł z uporem osła, a potem ukłonił się z przesadną grzecznością, popisowo i podążył za swoim ojcem w stronę wyjścia.
Emily wbiegła do swojego pokoju i zamknęła  się na klucz. Następnie rzuciła się na łóżko i dała wyraz swoim emocjom krzycząc w poduszkę. W perspektywie miała obrzydliwy dzień z przeciwieństwem dżentelmena. Och jakże by chciała, żeby teraz Blake tu był. Zostawił ją samą, na pastwę losu, z tym przemądrzałym studentem archeologii. Musiałą znów przygotować się na najgorsze. Chociaż ... gdyby tak nie wyszła z pokoju? czy ucieczka w tym wypadku okazałaby się słusznym rozwiązaniem? (...)



Komentarze

Popularne posty