"W smugach cieni" cz XV

Gdy pukała do jego drzwi cała była roztrzęsiona. Otworzyła jej służąca, Martha.
-Pani do Pana Fostera?-zapytała kobieta, ubrana w schludny fartuch. Twarz miała przyozdobioną dziwacznym grymasem, jakby cały czas miała cytrynę w ustach. Spod czepka wychylało się krocie siwych włosów, układających się w burzę niesfornych loków. Wyglądała jak dystyngowany, ale perfidny kot, snujący się bez celu po wąskich korytarzach domu, tylko po to, by wszyscy mu się kłaniali i podsuwali miskę z jedzeniem pod wykwintny nos.
-Tak, proszę mnie wpuścić jeśli Brian jest ...-poprosiła ją grzecznie.
-ZAPYTAM, czy zechce panienkę ugościć, bo ma dużo pracy i nie wiem czy wygospodaruje choć pięć minut wolnego.-odrzekła oglądając wytworną kreację od Phoebe. Sophie miała na sobie sukienkę w wyszukanym i nietypowym fasonie, w pięknym szkarłatnym kolorze. Ubranie, które miała na sobie, w żadnym stopniu, nie przykuwało uwagi Sophie. Dziewczyna nie należała do powierzchownych i płytkich dam, dlatego też bardzo różniła się od swojej starszej siostry, dla której wygląd był sprawą pierwszorzędną.
-Proszę powiedzieć, że Sophie przyszła. To ważne.
Za chwilę dziewczyna została zaproszona do środka. Służąca zaprowadziła ją do salonu gdzie czekał już na nią Brian. Chwilę stała i patrzyła na niego nic nie mówiąc. Brian domyślał się, że coś się stało, ale nie miał odwagi o to zapytać, póki sama nie zechciałaby o tym opowiedzieć.  Wymownie spojrzał na pilnującą ich Marthę, która warowała u drzwi jak najgroźniejszy cerber. Zagryzła i zacisnęła usta na znak niezadowolenia a następnie bez większej ochoty zostawiła ich samych. Gdy tylko Martha opuściła pokój, Sophie wybuchła niepohamowanym płaczem. Nie była w stanie nic z siebie wydusić mimo błagań Fostera. Bez oporów wpadła w oferowane jej silne ramiona i wypłakała się w czyste, białe rękawy lekarskiej koszuli. 
-Powiedz mi proszę, co się stało...-Brian tuląc ją do siebie odczuwał każdy dreszcz przechodzący po jej plecach. Rezonowała jak pudło wiolonczeli, przenosząc drżenie na czułe ciało Briana. 
-Phoebe uc-uciekła. Wszzzzyscy j-już wiedzą. -Jej głos wibrował lekko, jak iść na wietrze. Mówiła z trudem, szlochając-Ojciec wyrzucał mi, że to moja w-wina ... Najgorsze jest to, że on ma rację-
-Przecież to nie Ty ją zmusiłaś do tego, by stała się tym, kim jest teraz. Ona zawiniła, nie Ty.
-Nie wiem jak matka to prze- żyje. Chciałam ją chronić ...-usta Sophie drżały coraz bar- dziej z każdym słowem.
-Bo jesteś dobrą córką i siostrą. Nie mogłaś inaczej.-powiedział głaszcząc ją po jasnych włosach.-Usiądź tu i poczekaj, za chwilę wrócę. I nie płacz już, dobrze?
-Yhym ...-Sophie opadła na kanapę. Patrzyła jak Brian wychodzi z pokoju, nie wiadomo po co ... "pewnie mu się coś ważnego przypomniało"-myślała Sophie."Moja głowa zaraz pęknie od płaczu. W życiu się tak strasznie nie czułam ... "
 Sophie czekała na powrót Briana dość długo. Po jakimś czasie wszedł z kubkiem w dłoni. Nad kubkiem unosiła się para, napój był gorący ... Brian co chwila spoglądał w stronę Sophie. Zmartwił się tak samo jak i ona, choć tylko Sophie mogła się domyśleć, jak bardzo go to poruszyło. Brian starał się być opanowany, lecz w swojej stoickości nie tracił emanującej z niego życzliwości i troski.
-Co to jest?-zapytała niepewnie patrząc na miksturę mieszaną dokładnie przez Fostera.
-Wypijesz melisę, na uspokojenie- Brian podał jej wrzątek o ładnym, łagodnym zapachu ziołowym.-Zaufaj mi, jestem lekarzem. Nie bez powodu przyszłaś własnie do mnie ...
"Przyszła tu tylko dlatego, że jest jej źle."-powtarzał sobie w duchu."Nie mogę liczyć na nic więcej z jej strony, to by było śmieszne, gdyż ona NA PEWNO nic do mnie nie czuje. Po prostu potrzebowała pocieszenia, dobrego słowa ..."
-A kto inny mógłby mi pomóc?-Sophie ujęła kubek w dłonie.-Tak okropnie się z tym czuję, a tylko Ty jeden wiesz wszystko ...
-I jest mi bardzo przykro, że nie jestem w stanie nic dla Ciebie zrobić.-Brian spuścił wzrok. "Chyba jestem skończonym idiotą"
-Och, to nieprawda. Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy to, że teraz tu ze mną siedzisz i  chcesz mnie słuchać.
-Od czego jestem?-Brian uśmiechnął się- Mógłbym zbierać każdą twoją rozterkę i ją niweczyć, zanim osiągnie rozmiary większe, niż kilkudniowy zarodek. Przecież obiecałem, że "wyrwę, choćby i spod ziemi" Nie chciałbym, żebyś musiała cierpieć przez Phoebe. Wydaje mi się, iż ta cała sytuacja nie jest warta twoich łez. On już wybrała. Zniszczyła samą siebie. Autodestrukcja. Na takie zmiany czasami nie mamy wpływu. Ona pozostawiła Cię w sytuacji bez wyjścia- przecież działałaś cały czas świetnie zdając sobie sprawę z konsekwencji niedotrzymania tajemnicy przed rodziną. To wyraz dojrzałości i podejmowania mądrych decyzji, z którymi każdy dorosły na co dzień się zmaga.
-Ale przecież nie dotrzymałam obietnicy. Podzieliłam się tym z Tobą.
-Nie wiem czy ktokolwiek  inny wytrzymałby  dłużej z takim ciężarem w sercu... Gdybyś mi tego nie powiedziała, mogłabyś zwariować i nigdy już nie powrócić do normalności, a w najlepszym wypadku nabawić się depresji.  Informacja o życiu Phoebe nie poznała  światła dziennego w kręgu twojej rodziny, a przecież na TYM twojej siostrze zależało.-Brian splótł wiotkie palce. Co prawda nie były one tak filigranowe, jak u Sophie, ale miały w sobie  coś delikatnego.  Nie były typowo spracowane i męskie. Wyglądały tak, jakby były stworzone wyłącznie do pieszczot.
-Brian, nie znasz jej. Ona jest podejrzliwa wobec wszystkich,  pewnie myślała, że  może zaczniesz ją nawracać, albo co gorsza, powiesz coś ojcu. A wtedy byłaby kaplica. Przecież z początku groziła mi, że mnie zabije, jeśli tylko puszczę parę z ust.
-W takim razie, to i tak hmmm ... dobrze się skończyło. Pomyśl, co mogłoby się stać, gdyby naprawdę nie zrezygnowała ze swojego pierwszego zamysłu. Byłaby to tragedia na większą skalę, bo poszkodowanych zdecydowanie więcej.
-Bardzo mi jej żal ...-powiedziała Sophie patrząc w marszczący się materiał swojej sukienki.-Nie wie co straciła i z pewnością nigdy się nie dowie.
-Humanum est errare*-Brian zamknął powieki, jakby chciał sobie przypomnieć coś, co znajdowało się w najgłębszych otchłaniach mózgu-Każdy ma prawo do błędu, a to co się wydarzyło, jest  wynikiem jej wolnej woli. Z jednej strony to jest dobre, bo sami decydujemy o tym, co uczynimy, dla przykładu : bez tego nie zjawiłabyś się dzisiaj w moich drzwiach, szukając pocieszenia ...-Tu Brian zatrzymał się na chwilę- Z drugiej strony jednak, jak można zauważyć na przykładzie zachowania Phoebe, mając przed sobą zakazany owoc, często ulegamy pokusie ... Horacy miał rację mówiąc: Caelum ipsum petimus stuititia **. Ale któż w człowieka może wlać mądrość życiową?
-Zdaję się, że Ty czasami tak potrafisz-powiedziała cicho unikając jego wzroku.-Lubię korzystać z czyichś doświadczeń, jestem wyczulona na powielanie złych schematów i wszelakich błędów.
-Bene facit, qui ex aliorum erroribus sibi exemplum sumit.***-odparł Foster przyglądając się jej bacznie, chcąc złowić jej spojrzenie.
-Panie Foster, pacjenci czekają-Martha wolała pukając do drzwi salonu.
-Jeśli chcesz tu zostać i zaczekać na mnie, to wrócę za godzinę, kiedy już skończę pracę. Pewnie nie chcesz wracać do domu jeszcze, prawda?
Sophie kiwnęła głową. Brian zatrzymał się jeszcze na chwilę przy niej i starł łzę z jej policzka. Sophie poczuła jakby z łzą zabrał jej cały smutek.
(...)
-Jakiś pan rozkojarzony dzisiaj-komentowała pani Fields, patrząc na roztargnionego lekarza.
-Taki dzień, pogoda nijaka-tłumaczył się Brian, cały czas mając przed oczami zapłakaną Buzię Sophie.
-Jak ta pogoda ma na imię?-pacjentka nie musiała udawać wścibskiej, bo wtrącanie się w nieswoje sprawy, było jej główną cechą. Choleryczny i natrętny charakter malował się na jej kościstej, pożółkłej twarzy.
-Czerwcowe załamanie pogody, ściślej ujmując- doktor popatrzył na nią z politowaniem. Nie lubił, kiedy o nim plotkowano. W poprzedniej miejscowości nauczył się powściągliwości i rezerwy wobec pacjentów. Bez rozczulania ...Poza tym nie miał czasu, by zwierzać się przypadkowej kobiecie.-Zapiszę pani dobry i sprawdzony lek. Sam kiedyś się tym kurowałem ...
Foster podał jej receptę i odprowadził do drzwi. Potem zamknąwszy gabinet na klucz pobiegł do salonu. Gdy już wszedł do pokoju, całe szczęście-po cichu, uśmiechnął się widząc śpiącą Sophie. Zaraz przykrył ją kocem i z trudem powstrzymał się od pogłaskania ją po rumianym policzku. "Tak bardzo chciałbym móc patrzeć na Ciebie tak każdego dnia. I nigdy by mi się nie znudziło..."-powiedział sobie w duchu.



*łac.-mylić się jest rzeczą ludzką.
**łac.-głupotą sięgamy samego nieba.
***łac.-dobrze czyni ten, co uczy się na cudzych błędach.
                                                                         ***
Sophie obudziła się wczesnym rankiem. Z początku nie mogła przypomnieć sobie, jak się tu znalazła, ale kiedy ujrzała kubek z niedopitą melisą i Briana śpiącego na fotelu, zrozumiała co się wczoraj wydarzyło.  Zostawiwszy kartkę z napisem "Dziękuję", po cichu wyszła z pokoju i dygając przed oburzoną Marthą wymknęła się z domu Fostera, jak najszybciej tylko potrafiła. Biegła mokrym dywanem trawy obrośniętym małymi pryzmatami kropel rosy.  Nagle usłyszała nieco piskliwy, acz melodyjny głos- na jego dźwięk obróciła się.
-Gdzie się tak śpieszysz o tej porze?-zapytała dziewczyna (w jej wieku) łapiąc się zaczepnie pod boki. Na pierwszy rzut oka można było powiedzieć iż pełna jest ludowej prostoduszności. Jej oczy lustrowały otoczenie w zawrotnym tempie, energia ją rozpierała- nie mieszcząc się w kończynach młodej damy, przybierała formę zniecierpliwienia promieniującej z przymrużonych oczu, aczkolwiek, nie można jej było zarzucić nieżyczliwości. Jej maniery jak najbardziej powinny podlec renowacji- nawet się nie przedstawiła, ani też nie dygnęła.  Jednakże było w niej coś sympatycznego, co przyciągało jak magnes.
-Na dworzec? Jedziesz pierwszym porannym pociągiem do Londynu?-interesowała się żywo nieznajoma.
-Zdaje się, że idę w tamtą stronę-Sophie zaśmiała się po cichu. "A co ją to obchodzi, gdzie ja zmierzam? Śmieszna jest ... Niech myśli, że na pociąg!, i tak się nie dowie, że wracam do domu. Poza tym, to nie jest takie głupie ..."
-Czekaj czekaj, ja kiedyś Cię widziałam ...-dziewczyna podeszła do Sophie i podniosła lekko rondo opadającego kapelusza i ściągnęła malinowe usteczka w kształtny dzióbek.
-Oj nie sądzę. Nie kojarzę Cię.-Sophie odsunęła się do tyłu.
-Ach wiem!-nieznajoma uderzyła się w czoło chcąc przez to dać wyraz swojej ekspresji- Widziałam Cię na balu. Wszyscy prosili cię do tańca, mało się nie pozabijali. To ty masz takie szczęście do mężczyzn ....
-Zwiesz szczęściem to, co dla mnie uciążliwe-wdała się w rozmowę, ziewając ze zmęczenia.
-No wiesz?! Tyle bym oddała, by mieć choć w połowie jak Ty.
-Hmmm... miło. Przepraszam Cię, muszę już iść.
-Poczekaj, odprowadzę Cię na ten dworzec!-dziewczyna pobiegła za Sophie.
Panna Sullivan szybko pogodziła się z zaistniałą sytuacją i zaraz zapytała.
-Mam na imię Sophie, a Ty?
-Jestem Isabel. Ale wołają na mnie Iz, choć wcale mi się to nie podoba ...
-Mogę zwracać się pełnym imieniem, jeśli jeszcze kiedyś będę miała okazję- Sophie mrugnęła do niej.
-Ma się rozumieć! Okazja się znajdzie. Na przykład na balu, jeżeli mnie do siebie nie zaprosisz, bo uznasz, że dziwaczne ze mnie stworzenie ...-Isabel kopnęła kamień leżący na ich drodze prosto w wielką kałużę.
-Nie jestem pasjonatką tutejszych bali, więc nie licz na to, że kiedykolwiek tam jeszcze zawitam. A do ludzi nie zrażam się tak szybko, jak inni.
-Bardzo interesujące, żeś taka ... wyrafinowana. Skąd się urwałaś?
-Pochodzę z Londynu. Tutaj mieszkam od niedawna.-pochwaliła się Sophie.
-Naprawdę!? Och, chciałabym zobaczyć Londyn. Może się do ciebie przyczepię jak rzep i pojadę z Tobą.
-A czemu nie ...-Sophie znów się zaśmiała. Zawsze brzydziła się kłamstwem, ale to wydawało jej się wyjątkowo śmiesznym żartem.
-Widziałam jak wychodziłaś od doktora.- Iz zauważyła niedyskretnie.-Coś ty tam robiła o piątej nad ranem?
 -Brian to mój przyjaciel-wyjaśniła mu Sophie- Znamy się jeszcze z Londynu.
-Tak, teraz wszystko jasne.-zachichotała Isabelle.
-Isabelle! Nie wiem co sobie o mnie myślisz, ale na pewno nie masz pojęcia o co mi chodzi.
-Och wiem. Trochę się u niego zasiedziałaś ...-Isabelle szturchnęła ją w brzuch.-Masz buzię aniołka, a pod skórą taki ...
-Ludzie święci! Nic o mnie nie wiesz a wydajesz bezpodstawne sądy.-fuknęła Sophie.-Znamy się niecały kwadrans i nie mam zamiaru zwierzać z moich problemów.
-Spokooojnie. To tylko takie głupie żarty.-Isabelle zwróciła się do niej nieco flegmatycznie-Po prostu nie wiedziałam, żeś taka bezwstydna, żeby chadzać do kogoś o tej porze. Masz szczęście, że widziałam to tylko ja. Gdzie ty skręcasz? Na dworzec w odwrotnym kierunku ...
-Ach no tak, zapomniałam. Wiesz, ciągle się gubię w Winchester-łgała Sophie.
-Jedna wielka wiocha-Isabelle przewróciła piwnymi oczami.-Nie wiem jak tutaj można zgubić drogę.
-W dziedzinie orientacji w terenie jestem trochę niepełnosprawna.
-Boś pewnie słaba z geografii- Isabelle zrobiła słodką minkę-Czy istnieje coś, w czym jestem do Ciebie podobna?
-Trudno mi to ocenić po krótkiej rozmowie z Tobą-odparła Sophie.
-Aleś ty mądrala. Ciągle się czepiasz, o każdą drobnostkę.
-Ja? A gdzieżby! Jedynie subtelnie zwracam Ci uwagę, nic ponadto.
-Co to znaczy SUBTELNIE?-Iz otworzyła szeroko buzię.
-Synonim do delikatnie.-objaśniła jej Sophie.
-A SYNONIM?- Iz przeskoczyła kałużę.
-To wyraz o takim samym znaczeniu. Mało czytasz, prawda?
-Nie znam liter. Nigdy nie miałam guwernantki.-Isabelle wzruszyła ramionami. Sophie zrobiło się żal tej dziewczyny. -Co tak milczysz? Odebrało Ci mowę, na wieść o moim analfabetyzmie ?
-Tak jakby trochę-Sophie przytknęła palec wskazujący do ust- Myślę, czy dałabyś się namówić na parę lekcji czytania ...
-A potrzebne mi to?-Iz wytrzeszczyła oczy- Do tej pory jakoś sobie radziłam bez tego.
-Skoro nie chcesz, ja nie jestem nachalna. Ale gdybyś zmieniła zdanie, to wiedz, że służę Ci pomocą.
-Coś ty taka chętna do pomocy? Ludzie w Winchester są inni, każdy patrzy wyłącznie na swoje interesy. O popatrz! To pociąg odjeżdża! Biegnijmy czym prędzej-Isabelle zaczęła pędzić przez peron.
-Isabelle zaczekaj!-krzyczała za nią Sophie-Nie wsiadaj! Stój!
-Niby czemu?!-Iz zatrzymała się-Już nie chcesz ze mną jechać?
-Ha ha ha, Isabelle. To był tylko żart. Nie chciałam nigdzie jechać, ani iść na dworzec. Jedynym moim zamiarem było sprawdzenie, czy ...
-Możesz mi zaufać?-dokończyła Isabelle. Sophie pokiwała głową.-Sprytna jesteś, nie wpadłabym na to. Teraz mnie do siebie przekonałaś. Ha! Niezła z Ciebie krętaczka i kłamczucha.
-Oj przestań, to taki niewinny dowcip.
-Zawsze grasz w takie "gry towarzyskie"?-Isabelle uśmiechnęła się krzywo.
-Nie. Ty jesteś pierwsza. Chciałabym się zaprzyjaźnić z pewną ... analfabetką. Myślisz, że się może udać?
-Tylko bez takich!-Iz pokiwała palcem- Isabella się zgadza, lecz jej analfabetyzm mówi stanowcze "NIE"
-W takim razie czas go uśmiercić-Sophie zmrużyła oczy i pociągnęła ją za sobą-Mogę Cię odprowadzić, to dowiem się gdzie mieszkasz, Analfabetio.
-Fajna nazwa... Dobra zgadzam się!-krzyknęła Isabelle i razem poszły w stronę Spring days- gdyż tak właśnie nazywała się posiadłość, w której mieszała Iz z rodziną.






Komentarze

Popularne posty