"W smugach cieni" cz VI

 "Drogi Branie!
Bardzo Ci dziękuję za ostatni list i przepraszam, że zwlekałam z odpowiedzią, lecz nie wiedziałam co Ci napisać. Teraz już wiem, niestety nie mam  dobrych wieści.           
  Jakże ciężko mi  na sercu ... Teraz jak i onegdaj oczy moje nie zobaczą tego co by chciały, bowiem tym razem  już nie zaćmiła ich ślepota, ale oddalający się w tle najukochańszy widok RC. Z przykrością muszę Cię poinformować, iż opuszczam Londyn, a o przyczynach tej wyprowadzki wstyd mi pisać ...Silnie związana z miejscem, które od narodzin mi jest znane, właśnie żegnam. Nie wiem jak matka zniesie tą podróż- przecie starych drzew się nie przesadza. Nie wiem gdzie jedziemy, ojciec nie chce powiedzieć, z pewnością  nie chciałby nas zawieść kolejny raz.   
 . Gdybyś Ty widział, jak biedny Blake rozstawał się z fortepianem. Serce się krajało na sam widok. Jest jedna pozytywna rzecz płynąca z tego, że wyjeżdżamy, a mianowicie- Phoebe nie będzie miała już powodów, by uciekać. Teraz śpi gniewna, lecz spokojna, w rzucającym na wszystkie strony powozie. 
 Niczego nie jestem pewna, ale najbardziej tego, że się jeszcze obaczym. Jeśli nie, to wiedz, że będę myślała o Tobie każdego dnia, boś był moją jedyną bratnią duszą, z ukochanego Londynu.


                                                          Moc uścisków
                                                                      S.
                                                                    ***
-Och, doprawdy! Mamy mieszkać w czymś takim?-Phoebe przetarła szybę powozu.-Ojcu żart się udał.
-Nie wybrzydzaj. Spodziewałaś się zamku, królewno?-zadrwił Blake
-A jakże! Po takich warunkach jakie mieliśmy ...
-Jakie piękne róże-zachwycał się Chester.-Muszę się przyjrzeć z bliska
-Temu to wszystko pasuje. Nawet zatęchła rudera!-marudziła Phoebe
-Przecież nie jest tak źle. To urocze miejsce-wtrąciła Sophie.
-Ale no sama spójrz. Czy wy wszyscy jesteście ślepi?!
-O wypraszam sobie. Byłam niewidoma, i bardzo cenie sobie obecną sprawność moich oczu.-Sophie zmarszczyła brwi.
-Nie przejmuj się Sophie. Złej baletnicy ...
-Blake ... to nie ma sensu-przerwała mu żona- Weź Williama i wychodzimy na zewnątrz.
Niepewni powoli opuścili oba powozy. Conor prowadził słabą Jane, a Sophie pierwsza wybiegła naprzód. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Dom był całkiem schludny i zadbany- w każdym razie, odpowiedni.
Rozpoczęło się wnoszenie bagaży, toreb i niezbędnych rzeczy podróżnych. Will od razu się zadomowił i wbiegł po krętych schodach na górę.
-Tu jest kot!-krzyknął William i zaraz przytarmosił zwierzaka na dół-Popaccie jaki ślicny.
Rudy kociak wyślizgnął się dziecku i zeskoczywszy z niewielkiej wysokości otarł się o nogi Beatrice. Be przykucnęła i pogłaskała kotka.
-A fe, ile pajęczyn!- Phoebe  z obrzydzeniem odsuwała się od mebli.
-Jak Ci to przeszkadza, to bierz miotłę i sprzątaj.-odpowiedział jej ojciec
-To nie będzie służby? Co za bieda ...-dąsała się Phoebe.
-Nie narzekaj. Ciesz się, że chociaż Katherine i Johna wzięliśmy ze sobą.
-Hmmm ... ciekawe, czy daleko stąd poczta-zastanowiła się Sophie.
-Chcesz coś wysłać? To dawaj, przelecę się z chęcią po okolicy-zaproponowała jej starsza siostra.
- Ja bym jej nie ufał-powiedział Blake mierząc Phoebe od dołu do góry.
-Och daj spokój, Blake, niech dziewczyna zrobi coś pożytecznego-odezwała się Beatrice.
-Daj ten list- rozkazała Phoebe, a otrzymawszy pożądany przedmiot wyszła z domu.
-Nie zgub się!-krzyknęła za nią Emily.
"Jacy oni naiwni."-pomyślała Phoebe i oddaliła się w nieznane jej strony. Tak właściwie to wiedziała gdzie iść, ale nikt się nie spodziewał, że ona może mieć jakiekolwiek pojęcie o Winchester. Gdy tylko znalazła się dostatecznie daleko od domu wrzuciła list do kałuży i poszła w umówione miejsce ...
                                                                      ***
Brian był już blisko. Znajomą ścieżką podążał z rosnącą w sercu nadzieją. "A kiedy już tam będę ... To co? Ucieszy się? Na pewno się uraduje na mój widok. Minęło pół roku. Pół roku- jakże to długo!"
Brama była otwarta. Wszedł śmiało wymachując rękami. Nikt nie wybiegł mu na spotkanie, jak to było dawniej, tylko jakiś obcy pies ujadał. Brian zatrzymał się przy brutalnie wyciętych poziomkach. "Chester pozwolił na coś takiego?!" Lekarz pokręcił głową i skierował się w stronę drzwi. Zapukał głośno. Po jakimś czasie wyszedł obcy, straszy pan.
-A pan do kogo?-zapytał niegrzecznie.-Bo raczej nie do mnie.
-Nie zwykłem odwiedzać służby, proszę mnie wpuścić-zażądał Brian.
-Pan chyba mnie z kimś pomylił.  Nie mam służby, mieszkam  tutaj sam, od wczoraj.
-Jak to? A gdzie Sullivanowie?-Brian wytrzeszczył oczy-Dokąd wyjechali?
-Wyprowadzili się. Szczegóły nie są mi znane. Proszę mnie więcej nie nachodzić , życzę miłego dnia.-nieznajomy trzasnął drzwiami przed nosem Briana. Foster usiadł na progu Rainbow i bardzo się zasmucił.
"Tak miało być? Żebym Cię nie obaczył ...? Nawet nie odpisałaś. Zapomniałaś o mnie, tak jak się spodziewałem. I teraz nawet nie wiesz, jak wielki sprawiłaś mi ból. Choć gdybym mógł  raz spojrzeć na twe liczko, wnet bym wybaczył. Nic nie poradzę, żeś daleko ... Na pastwę losu mnie ostawiłaś. Znów sam wśród obcych."
                                                                  \

                                                                 



Komentarze

Popularne posty