"W smugach cieni" cz I
Odkąd Chester się ożenił, minęło już trzy lata. Mały Will
rozwijał się niebywale szybko pod okiem kochającej matki, i opieką Blake’a,
oszalałego na punkcie swojego syna. Blake śmiał twierdzić iż William będzie
geniuszem, choć jak do tej pory nie okazywał nadzwyczajnych zdolności. Phoebe w
jednej chwili ze smarkatej dziewczynki zamieniła się w młodą damę, choć trzeba przyznać, charakter zdecydowanie miała
trudny. Nikt nie zauważył jak nagle stała się przeciwieństwem swojej młodszej
siostry, rozkosznego czternastoletniego podlotka, o buzi aniołka. Sophie była
cicha i spokojna i najmniej ze wszystkich domowników skora do kłótni. Jednakże
również niejako zamknięta w sobie, choć równocześnie zorientowana na potrzeby
innych, dogłębnie analizując każdy szczegół (i w tym była bardziej kobieca
nawet niż własna matka, pomimo tak młodego wieku). Pod koniec roku 1819 Phoebe
zaczęła gorliwie interesować się modą, do tego stopnia, iż jej szafa nie
mieściła wszytskich sukni a jej ojciec
wciąż poddawany presji z powodu grzecznego wyłudzania pieniędzy po
prostu osiwiał. Zbyt uległy na naciski rozpieszczonej córki, zbyt miękki by móc
odmówić … W tym domu jedynie matka z wiekszą rezerwą i surowością traktowała
czwórkę swoich podopiecznych. Jane mizerniała w oczach. Wydawało się, jakoby
była bardziej bledsza i słabsza z każdym dniem. Podtrzymywana na duchu przez
kochającą rodzinę wierzyła iż wszystko jeszcze będzie dobrze. A jednak nie było
…
Grudniowego wieczoru
1820 roku Jane czuła się gorzej niż zwykle. Zioła zbierane przez Sophie
przestały pomagać. Katherine kręciła się wokół niej bez ustanku co chwila
dogadzając chorej. Zatrostakny Conor siedział od paru godzin przy jej łóżku i
nie chciał się ruszyć ani na krok. Uparta matka do tej pory nie chciała poddać
się leczeniu, jednak tego dnia pozwoliła zawezwać lekarza.
-Sophie, może Ty dziecko, pójdziesz …-zaproponował
ojciec.-Wiem, że jest Wigilia i może na nic nasze trudy, bo przecież wszytsko
pozamykane, ale zawsze warto spróbować.
-Już idę ojcze- Sophie rzuciła się w stronę drzwi i wybiegła
na zewnątrz.
-Nie tak wyobrażałam sobie święta-powiedziała Phoebe
siadając obok matki na pościeli tak, by nie pognieść swojej nowej
kreacji.-Dlaczego akurat w ten dzień?
-Masz do mamy o to pretensje?-zapytał Chester opierający się
o framugę drzwi.
Phoebe przemilczała to pytanie. Intensywnie nad czymś
dumała, ale nikt nie był w stanie się domyślić co w tej małej głowie właśnie
się rodzi. Phoebe jednak postanwiła, ze tym razem, z racji Bożego narodzenia,
nie będzie wszczynać swarów, mimo iż pokusa była wielka. Stłumiła więc w sobie
ochotę na awanturę. -A gdzie twoja Oblubienica? -uśmiechnęła się krzywo w
stronę starszego brata.
-Położyła się. Była bardzo zmęczona-odpowiedział jej Chester
strzepując coś z rękawa.-Strasznie ciekawska jesteś. Skoroś taka, to zajrzyj, czy
aby nie ma dla Ciebie zajęcia w jadalni …
-Od nakrywania do stołu jest służba-Phoebe uniosła głowę.
-Dzieci, proszę … Chester błagam, nie ma sensu.-powiedział
ojciec widząc jak Chester zaciska usta, by nie powiedzieć przykrego słowa
siostrze.
-Ojcze!-Wzburzył się Chester- To trąci sarkazmem, co bardzo
mnie irytuje już od dawna.
-Och daj spokój, to minie –pocieszał Conor, nie wierząc w
to, co sam mówił.
W tym czasie Sophie śpiesznie się ubrała i wybiegła z domu.
Brnąc przez zaspy myślała tylko o tym, aby zdążyć do kliniki. Wiatr rozwiewał
na wszystkie strony jej proste, blon włosy, czasami przysłaniając jej oczy.
Londyn nie był odśnieżony, a już na pewno ścieżki na obrzeżach miasta były
szczętnie zasypane. Jak na łagodny klimat Wielkiej Brytanii ta zima była bardzo
surowa. Londyńczycy już dawno nie widzieli tyle śniegu …
Gdy Sophie dotarła do
kliniki zaczęła głośno pukać, ponieważ drzwi były zamknięte. Po chwili drzwi z
łoskotem otworzyły się uderzając stojącą przy nich pannę Sullivan.
-Najmocniej Cię, przepraszam Sophie!-rzekł Brian wzruszony
widokiem leżącej dziewczyny w zimnym opadzie atmosferycznym. Podał jej rękę, by
mogła się podnieść.-Mam nadzieję, że nic Ci nie jest
-Ach nie, wszystko w porządku, ale pewnie będę miała guza
…-Powiedziała trzymając się za głowę.
-Już dawno po zamknięciu, co Ty tu jeszcze
robisz?-zaciekawił się mężczyzna.
-Mama jest chora-odpowiedziała zwięźle- Potrzebuję lekarza.
Panie Foster, jest mi pan pilnie potrzebny
-Chętnie bym z Tobą poszedł, gdybyś w końcu zaczęła mówić mi
po imieniu.
-Tak nie wypada, panie Foster!-oburzyła się Sophie.-Jestem o
siedem lat młodsza. Czułabym się niezręcznie.
-Wezmę ten ciężar na siebie, jeśli pozwolisz. Ja z kolei
czuję się strasznie staro, gdy zwracasz się do mnie po nazwisku. Nikt się nie dowie-
Brian mrugnął do niej i szczerze się uśmiechnął.
-Panie Fo… Brian! Moja matka czeka …-ponaglała go Sophie
-No tak, na śmierć zapomniałem-Lekarz uderzył się w czoło i
razem śpiesznym krokiem oddalili się w
stronę Rainbow Connection.
***
-I jak Pa.. Brian? Co z mamą?-zapytała ze łzami w oczach
widząc, jak lekko zgarbiony wychodzi z pokoju rodziców.
-Zaawansowane stadium, musiała długo to ukrywać. Sophie
proszę usiądź.
Wystraszona dziewczynka powoli zajęła miejsce na kanapie,
przesuwając się tak, by zrobić miejsce lekarzowi. Serce biło jej bardzo mocno,
przygotowywała się na najgrorsze.
-Posłuchaj mnie… Mam mały staż, dobrze wiesz, że jeszcze
niewiele umiem…
-Och nie, co za nonsesn, jesteś taki zdolny i
mądry!-zapewniła go Sophie.
-Mówię prawdę, stwierdzam fakty. Po cóż miałbym Cię
okłamywać? –Brian spuścił wzrok. Był bardzo smutny.-Nie jestem w stanie zrobić
zbyt dużo, z powodu braku kompetencji, marnego sprzętu i jeszcze jednej ważnej
sprawy o której i tak byś się dowiedziała prędzej czy później.
-Czy coś się stało?-zapytała po chwili ciszy- Jaka to
sprawa?
-Przenoszą mnie z Londynu. Będę pracował gdzie indziej,
dlatego też leczenie twojej matki muszę powierzyć innemu doktorowi.
-Kiedy?-powiedziała obracając głowę tak, by nie widział jej
grymasu. Bardzo jej było żal, że wyjeżdża. Lubiła go bardzo, dlatego też
rozstanie wydało jej się czymś ponad jej siły. Poza Chesterem Brian był jedynym
człowiekiem z którym rozmawiała tak otwarcie.
-Za tydzień.-Brian westchnął- Nie zapomnę o was, przyrzekam.
I obiecuję że kiedyś odwiedzę.
-Najlepiej jutro!-Sophie zaczęła sobie zaplatać warkocz o
imponującej długości.
-Bez żadnej zwłoki. Przecież póki jestem, będę leczył twoją
mamę, tak dobrze, na ile będę potrafił …
-Jestem pewna, że sobie poradzisz.
-Chyba Ty jedna …-Foster zamyślił się- No cóż. Już późno, a
ja jeszcze nie w domu … Jaki dziś dzień?
-Wigilia.-zaśmiała się Sophie.
-Na mój migdał! A ja jeszcze nie w domu … Ładnie, ładnie.
Już teraz życzę Ci ZDROWYCH i wesołych świąt Sophie, bo pewnie nie znajdę Cię
po mszy pasterskiej. Do jutra!-krzyknął na koniec i wyszedł z pokoju.
Komentarze
Prześlij komentarz