"W smugach cieni" cz XII

 Blake i Chester zaczynali pracę nad niespodzianką dla swoich oblubienic, gdy nagle zaczęło lać. Położyli deski pod daszkiem, śpiesznie zabrali narzędzia  pognali do domu.
-Ach ta nieznośna burza! Zawsze trzeba przez nią przerywać pracę, a moglibyśmy dwa razy tyle poskładać ...-marudził Blake.-Ponadto nie znoszę siebie za takie szybkie utraty dobrego nastroju.
-Beata est vita conveniens naturae suae*-wysapał mokry Chester biegnąc w strugach deszczu. Nad nimi błysnęło.
-Fac te ipse felicem!**-odpowiedział mu brat, z przekorą, dobrze znaną Chesterowi.
-Mnie do szczęścia wystarczy jedna kobieta, a tyś jest malkontent z błahych powodów.
-To tylko chwilowe załamanie. Kiedy zobaczę moje dwie największe miłości, zapomnę o tym, iż cokolwiek mi się dziś nie udało. Gemma gemmarum***-rozmarzył się pianista.
-A tak w ogóle nie chwaliłem Ci się jeszcze, bo sam nie mogę w to uwierzyć, ale w końcu doczekaliśmy się z Beatrice...-Chester zatrzymał się pod Rosen garden.
-Żartujesz, czy mówisz poważnie?-Blake'owi krople deszczu kapały z mocno zarysowanej brody.
-Z całą powagą oznajmiam Ci, że będę ojcem-odpowiedział łamiącym się głosem.
-Kiedy Ci powiedziała? Dzisiaj?-dopytywał Blake.
-Wczoraj, tuż przed wieczorem-Chester uśmiechnął się.
-Ach i nie przyszedłeś do mnie tego uczcić? Chester, Chester ... Zawsze będziesz moim MŁODSZYM, nierozgarniętym bratem?-Blake pokiwał głową.
-Chyba na to wygląda.-odpowiedział mu Chester.-Czuję się trochę jak kobieta, kiedy tak z Tobą rozmawiam ...
-Czas z tym skończyć w takim razie.-zaśmiał się Blake-Bo zniewieściejesz i żadnego pożytku z Ciebie nie będzie. Z resztą zawsze z Ciebie życiowa niedołęga była ... I pomyśleć, że w tym domu to JA jestem hmmm... artystą.
-A ja koneserem sztuk wielu!-Chester otworzył drzwi od domu i rzucił, tak niby od niechcenia-Ojciec ma jeszcze wino z tamtego roku.
-Jakieś sugestie z twojej strony, waść?-Blake wytarł buty, wszedłszy do przedsionku.
-Vade mecum****-rzekł Chester i podążył w stronę salonu.
Zaraz po nich wbiegła  kichająca Sophie. Była przemoczona tak, iż kapało z niej jak z deszczowej chmury, ponadto jej sukienka była cała w błocie.
-Gdzieś Ty się włóczyła!?-przeraziła się Beatrice-Natychmiast się przebieraj w coś suchego, bo będziesz chora.
-Chyba już jestem.-Sophie złapała się za głowę.
-Na razie połóż się, a jeśli dostaniesz gorączki wezwiemy lekarza. I tak miał przyjść zobaczyć co z mamą.
-Nie, nie trzeba, świetnie się czuję-zmieniła zdanie usłyszawszy słowo "lekarz", jednocześnie niekontrolowanie słaniając się.-Nic mi nie będzie, naprawdę!
Beatrice zaprowadziła ją do pokoju. Gdy Sophie położyła się do łóżka Be przykryła ją kołdrą. Przyłożyła dłoń do jej policzka. Był rozpalony.
                                                                 
 *łac.-Szczęśliwe życie to życie zgodne ze swoją naturą-Seneka
**łac.-Uczyń sam siebie szczęśliwym.
***łac.-klejnot nad klejnotami
****łac.-chodź ze mną (postępuj jak wskazano)
                                                                               ***
-Sophie, bez względu na to, czy się zgodzisz, czy nie, zajrzy do Ciebie doktor.-powiedział ojciec surowo.
-Nie chcę...-Sophie zakryła się kołdrą po uszy "Tylko nie on ! Tylko nie on ... Zaraz ... Ale czemu nie chcę, żeby przyszedł? Czy dlatego, iż czuję się przy nim, jakbym nie miała pojęcia o niczym i przytłacza mnie jego mądrość życiowa? Tak, to wyśmienity powód."
-Nie będę z Tobą dyskutował. To dla Twojego dobra-Conor wyszedł z pokoju.
"I co teraz będzie? Jeśli nie przyjdzie ten stary lekarz, który wobec mojej matki jest bezradny i wciąż załamuje ręce i zamiast niego w drzwiach stanie Brain? Czasami wolałabym żeby mnie nie było. Albo żebym była kimś innym. Mądrzejszym, dojrzalszym, bardziej zdecydowanym. A kim tak naprawdę jestem?"
Sophie zakręciło się w głowie. Było jej duszno. Żeby tak ktoś otworzył okno...
-Proszę-powiedziała usłyszawszy wyczekiwane pukanie. Wszedł Brian. Pierwsze co zrobił uchylił okno ...-Dziękuję-szepnęła zdziwiona Sophie.
Brian nic nie mówił. Nie okrzyczał ją za to, że nie wzięła od niego surduta i takie właśnie spotkały ją konsekwencje. Nie powiedział nic, póki jej dokładnie nie zbadał. Najpierw przesłuchał jej płuc, później przyłożył rękę do jej czoła. Poprawił jej poduszkę i chwilę myślał, po czym w końcu się odezwał.
-Muszę Ci  coś przepisać, i póki jeszcze niepozamykane, ktoś będzie musiał zakupić to i owo ...Będziesz musiała poleżeć tydzień.
-Facile omnes, cum valemus recta consilia aegortis damus*-powiedziała ciężko wzdychając.
-Oczywista, nie chodzi Ci o sens dosłowny?-dopytał Brian.
-T-tak-zawahała się Sophie, zdając sobie sprawę, że będzie musiała się gęsto tłumaczyć.
-Chcesz mi coś powiedzieć?-Foster usiadł na jej łóżku.
-To, że chcę, nie oznacza, że powinnam.-odpowiedziała łapiąc się za rozbolałą głowę.
-Co masz na myśli? Ktoś Ci zabronił o czymś mówić? Jakieś sekrety, których nie powinienem znać?
-Poniekąd-Sophie podniosła się lekko i zaczęła opowiadać o tym czego obiecała że nie wyjawi. O tajemnicach swojej siostry, które dręczyły ją od dwóch dni.
(...)

*łac.-kiedy jesteśmy zdrowi, łatwo chorym przychodzi dawać mądre rady.

Komentarze

Popularne posty