"W smugach cieni" cz XI

Już od siódmej rano William tłukł niemiłosiernie w klawisze. Wszyscy zbudzeni tym incydentem nie przejawiali najlepszego nastroju ... Jedynie Phoebe spała smacznie, przewracając się z boku na bok. Żadna burza, ani nawet wojna nie były w stanie zwlec z łóżka tej uroczej (tylko we śnie) damy. Przez otwarte okno w salonie wywiało Willowi parę kartek. Dziecko wybiegło na podwórze i ganiało fruwające kompozycje. Pozbierawszy wszystkie zagubione strony powróciło do salonu gdzie czekał na niego zaspany ojciec z tradycyjnie rozburzoną, czarną czupryną. Zaraz usiadł przy pianinie i kontrolował każdy ruch swojego syna. Blake cenił sobie posłuch u swojego dziecka, które nienagannie wykonywało jego wszystkie polecenia. Will jak na swój wiek był bardzo cierpliwy i oddany temu na co poświęca czas. Ojciec patrzył na syna z uznaniem, choć starał się to ukrywać pod maską powagi.
 Po skromnym śniadaniu Conor zaczął omawiać swoje plany zarobkowe. Jak się okazało, postanowił założyć małe przedsiębiorstwo, aby podnieść rodzinę z kryzysu, choć w małym stopniu. Jego pomysł został przyjęty z niemałą aprobatą. Plan ucieszył nawet patrzącą w Sufit Jane, milczącą jak grób.
 Około dziesiątej rozległo się pukanie do drzwi. 
-Panienko Sophie, ktoś przyszedł-wołała Katherine. Sophie podeszła do drzwi.
-Źle się czuję- wyjaśniła i od razu odeszła.
-Zaczekaj! Nie wpuścisz mnie?-Lucas pytał odchodzącą dziewczynę.
-Nie.-odpowiedziała mu krótko i zniknęła w ciemnościach. Oburzony chłopak chwilę jeszcze dyskutował z Katherine a potem poddał się. Za pół godziny przyszedł John. Sophie poinformowała go o swoim złym stanie zdrowia i zrobiła to samo do wcześniej. Potem byli Robert, Charles i Albert, ale i tych odesłała z kwitkiem. Do ostatniego już nawet nie wyszła. Zdumiony jej zachowaniem ojciec dręczył Sophie pytaniami.
-Sophie, dlaczego tak robisz? Czy ty nie masz serca? Odrzucasz wszystkie partie w okolicy! Nie miałem pojęcia, żeś taka ...
-Dopiero co mówiłeś, że mam na to czas ...
-Bom nie zauważył, że się Tobą tak żywo interesują.-sprostował ojciec.-Biegnij, póki jeszcze Albert nie wyszedł. No szybko!
 -Ojcze, ja ich nie chcę.- zapierała się Sophie.-Są zuchwali i próżni.
-Jak możesz ich tak oceniać, skoro nawet ich nie zdążyłaś poznać? Nie uczyłem Cię takiej powierzchowności. Sophie, powiedz mi co się dzieje?-Conor'owi zadrżał głos.
-Niestety, nic nie mogę. Wierzaj mi, że postępuję najlepiej jak potrafię.
-A więc w ogóle nie potrafisz, jeśli to według Ciebie jest dobre!-krzyknął ojciec.-Twoja matka jest chora, chyba nie chcesz jej denerwować? Nie byłaby zadowolona z Ciebie, jesteś nieznośna.
-Zaufaj mi-powiedziała przez zaciśnięte zęby obserwując zafrasowaną twarz ojca.
-Nie mogę. Czuję, że mogę się na Tobie zawieść.-wyznał prawdę, kładąc jej ciężką rękę na ramieniu-Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak trudnym zadaniem jest wychowanie dziecka, które jest nieposłuszne jak Ty. 
-Dlaczego mi tak mówisz? Przecież zawsze byłam na skinienie Twego palca. Pozwól mi teraz postępować według własnych uczuć!-mówiła z bólem patrząc na niego z dołu.
-Nie mogę Ci na to pozwolić, kiedy widzę, jak bardzo kłóci się to ze zdrowym rozsądkiem. To całkiem bezmyślne i egoistyczne, tyle Ci mogę powiedzieć.
-Nic o mnie nie wiesz!-wybuchnęła Sophie i wybiegła z domu. 
-Co jej uczyniłeś?-zapytał zaniepokojony Blake.
-Dostała reprymendę. Należało jej się ...-Conor ociężale opadł na fotel.
-Ta grzeczna i śliczna dziewczynka? Nigdy w to nie uwierzę ...-Blake pokręcił głową.
-Było u niej pięciu kawalerów. Nawet na jednego nie spojrzała. Wszystkich wyprosiła. Ładnie to tak? Nie mam do niej siły ...
-Zna swoją wartość. Nie weźmie byle kogo.-skomentował Blake i zasiadł przy pianinie.
                                                                      ***

Gdy znalazła się dostatecznie daleko od domu usiadła na kwiecistej łące. Tam w końcu mogła odpocząć od chorej relacji ze swoim ojcem. Aby zająć czymś myśli postanowiła upleść wianek z rumianków. Temu zajęciu mogła oddać się całkowicie. Na niebie zaczęło pojawiać się coraz więcej burzowych chmur. Zdecydowanie zanosiło się na wielką ulewę, ale Sophie nie bardzo się tym przejmowała. Ściśle wiązała ze sobą rumianki tworząc silny i piękny splot. Potem założyła go sobie na głowę. Wyglądała jak nimfa, strażniczka bezkresnych łąk Winchesteru.
Wtem poczuła na swoich plecach lekki powiew. Najpierw myślała, że to wiatr ... Po jakimś czasie zdała sobie sprawę z tego, że ktoś za nią stoi. Momentalnie zesztywniała i zatrzęsła się ze strachu. Gdy dotknęła jej czyjaś ręka Sophie tak się przeraziła, że aż pisnęła. Nie była w stanie obrócić głowy, by zobaczyć, kto przyszedł.
-Nie bój się, nie chciałem Cię przestraszyć.
-Brian, jak mnie znalazłeś?-zapytała go patrząc na niego smutnym wzrokiem. Wyglądała tak, jakby nie ucieszyła się na jego widok, a wręcz przeciwnie-  jakby obecność Fostera ją przygnębiła.
-Nie wiedziałem, że Cię tu znajdę. Znów mnie przenieśli, jestem teraz lekarzem w Winchester.
-Czyli mnie nie szukałeś ... Nie odpisałeś mi na list. Wiesz jak bardzo było mi przykro?
-Ja nie odpisałem?! Nie dostałem od Ciebie żadnej odpowiedzi-zdenerwował się Brian.
-To niemożliwe. Dawałam list Phoebe, żeby wysłała. Może zaświadczyć, jestem pewna.-dziewczyna upierała się rwąc trawę ze złością. Nagle zatrzymała się tak jakby przypomniała sobie o swojej spokojnej naturze  a jej drżąca ręka wypuściła zniszczone źdźbła. Potem chwilę głaskała trawę, w przepraszającym geście, a potem ujęła jeden z rumianków i ucałowała jego białe płatki. Brian obserwował ją z rosnącym uśmiechem wzdychając w duchu.
-Piękny wianek uplotłaś. Rumianki pasują do twojej delikatności-mężczyzna spróbował zmienić temat
-Burza idzie-odpowiedziała wymijająco patrząc w niebo, po czym dodała oschle-  Chyba trzeba się zbierać ...
 - Sophie, czy coś się stało? Jesteś bardzo przygaszona, nie poznałem Cię na początku ...
-Och bardzo dużo się zmieniło. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wiele.
-Masz jeszcze TYLE przed sobą! Kiedyś zobaczysz, że dzisiejsze problemy nie mają tak wielkiego znaczenia.
-Bom jeszcze w smugach cieni tak? I Ty masz mnie za dziecko ... Nikt nie traktuje mnie poważnie.
- Sophie, nie to miałem na myśli, źle mnie zrozumiałaś.-Brian usiadł obok niej na trawie.
- Nie musisz się tłumaczyć, ani kłamać. Litość nad losem małolaty jest również zbędna.-mówiła z goryczą w głosie.
-Żebyś Ty wiedziała jak ja za Tobą tęsknię...-westchnął Brian układając głowę pośród rumiankowej bieli.
-Nadal? Przecież tu jestem.-zdziwiła się Sophie.
-Niezupełnie-odpowiedział mrużąc oczy.-Przypominasz mi ziarenko gorczycy.
-Hę? Dlaczego? Bo malutkie i czekasz kiedy W KOŃCU wyrośnie ponad inne rośliny w ogrodzie?-Sophie oparła czoło o zgięte kolana.
-Nie. Bo gorzkie.-wyjaśnił jej Foster-Nazbyt często nad-interpretujesz moje zamysły, doszukujesz się drugiego dna, zupełnie niepotrzebnie. Wolisz drążyć głębiej i głębiej zamiast stanąć oko w oko z prawdą, która jest tuż przed Tobą.
-Jaką prawdą?-nie zrozumiała Sophie.
-Ja znam tylko jedną i uważam, że powinnaś się z nią zaprzyjaźnić, kiedy już ją poznasz.
-Cały jesteś zaszyfrowany. Nie sposób odkryć, co masz na myśli.-Sophie popatrzyła na niego odgarniając niesforne włosy z twarzy, przylepiające się do policzków, na silnym wietrze. Brian podniósł się na swoich mocnych łokciach, by móc się jej lepiej przyjrzeć.
-Mój szyfr to kombinacja dziewięciu liter. Nie jesteś w stanie się domyślić, jakich.
-Zapewne dlatego, że mają swoje źródło w innym alfabecie-Sophie poprawiła przekrzywiony wianek.
-Otóż to-przytaknął Brian.-Nauczę Cię go kiedyś, jeśli tylko będziesz chciała.
-Ale obiecaj, że jeśli odgadnę już hasło, to zaczniesz mówić jak normalny człowiek?-zażądała Sophie.
-Zstąpi na ciebie dar rozumienia-zaśmiał się Brian.
-To wcale nie jest śmieszne! Jesteś okropny ... Nie masz przypadkiem jakichś ważnych pacjentów? Żegnam, Brian-Dziewczyna wstała i ruszyła zamaszystym krokiem.
-Nie obrażaj się, Sophie, ja po prostu...-Brian podążył w ślad za nią.
-Och Brian! Proszę, zostaw mnie.-Mimo iż Foster starał się iść blisko niej, Sophie odsuwała się coraz bardziej w bok.- Śpieszy mi się do domu, ojciec będzie zły.
-Zaczyna kropić.Weź ode mnie surdut i załóż sobie na głowę, bo zmokniesz i się zaziębisz. Ze zdrowiem nie ma żartów ...-powiedział miękko.
-Czasami jeśli chcesz mi pomóc wystarczy, że odejdziesz, kiedy Cię o to uprzejmie proszę.-rzuciła Sophie i pobiegła w stronę RG.
                                               










Komentarze

Popularne posty