"W smugach cieni" cz XXIII

-Wzywałaś mnie?-Isabelle weszła do jej pokoju trzaskając drzwiami, co było rzeczą naturalną dla osoby z takim temperamentem, dlatego też Sophie nie zdziwiła hałaśliwość przyjaciółki.-Ten niedorzeczny ekscentryk, którego pierwszy raz na oczy widziałam, mówił mi, że chciałaś się ze mną widzieć. Kim jest ten postrzelony człowiek z laską?
-Matthew. Przyrodni brat Beatrice-wyjaśniła jej Sophie siedząca z podkulonymi nogami na swoim parapecie.-Mam dla Ciebie przykre wieści.
-A mianowicie?-Isabelle rzuciła się na łóżko Sophie, demolując przy tym wytwornie ułożone poduszki.
-Wyprowadzam się.-oznajmiła chłodno, patrząc przez szybę na ogród z altaną.
-Słucham?!-Iz zerwała się z łóżka-Jak to? Nie możesz!
-Muszę-odpowiedziała jej twardo.-Nic na to nie poradzę. Ojcu się powodzi, wracamy do Londynu, do pałacu. Nie mam na to wpływu ...
-Tak strasznie mi przykro-Isabelle zwiesiła głowę.-Pewnie już się nie zobaczymy. A co będzie z Brianem? Powiedziałaś już mu o tym?
-Nie znoszę pożegnań. Z resztą, on nie będzie miał mi tego za złe. Od nocy świętojańskiej nawet do mnie nie zajrzał. Po prostu zniknę z jego życia, raz na zawsze. Kto wie... Może kiedyś zatęskni za mną?
-Och, proszę Cię. To nie może się TAK skończyć. Naprawdę właśnie tego pragniesz?
-A mam wybór?!-Sophie gwałtownie zwróciła zapłakaną twarz w stronę przyjaciółki-On zdecydował za mnie, a ja nie będę komplikować sprawy. Kobieta powinna się szanować ...
-Sądzisz, że Foster Cię nie chce?-Isabelle podniosła z ziemi pożółkłą kartkę przerwaną na pół-To od niego?
-Tak. Czytaj. Śmiało. Nie krępuj się. Termin ważności już dawno przekroczony.

-„Dla Sophie”

Nim opadną białe płatki
Okrywając nagość ziemi
Niech uśmieszek nazbyt gładki
Z wschodem słodko się czerwieni
   Dyć i liczko wiecznie młode
   Co niejedną duszę cieszy
   Barw nabierze przed zachodem …
   Li by zdążył stać się śmielszym 
Ten co żytni kolor włosów
Nade wszystko drogo ceni
Chciałby kiedyś pośród kłosów
Patrzać jak się splot z nich mieni
   Skradł dla Ciebie blask Heliosa
   Iżby w oczach mógł zamieszkać
   Razem z niebem w cnych eposach
   Słowem które znasz od dziecka
Toć byś była gdzieś na krańcu
Wyrwie nawet i z pod ziemi
Zanim snadnie w życia tańcu
Od wysikłu zarumienisz …
 Co?!

-Yyyyyy!!! Ty idiotko!-Isabelle ze złości zgniotła kartkę w ręce. W jej oczach odbijało się otwarte okno, przy którym siedziała niewzruszona Sophie.- On cię tak kocha!
-Kochał. Onegdaj.-poprawiła ją z uporem mnąc w dłoni materiał zielonej sukni. Przestała już nosić czerń, bowiem minął miesiąc od śmierci matki."Pierwszy raz przyznałam się do tego, że tak właśnie było..."- Pogodziłam się z tym, że wszystko stracone.
Isabelle zawsze marszczyła brwi, gdy intensywnie myślała. I tym razem była  bardzo skoncentrowana. Patrzyła na Sophie, starając się zrozumieć to wszystko, czego dowiedziała się od przyjaciółki. Do pokoju wpadł mocny wiatr, porywający wstążeczki, którymi była przewiązana sukienka Sophie.
-Zanim opuścisz na dobre Winchester ... Zrobisz coś dla mnie?-Zapytała Isabelle drżącym, piskliwym głosikiem.
-Zależy o co chcesz mnie poprosić.
-To nic wielkiego. -Iz unikała jej wzroku, jakby bała się przyjaciółki.-Chciałam na pożegnanie dać Ci prezent ... Wieczorem przyniosę Ci mapę do skarbu, dobrze? To świetna zabawa, sama się przekonasz.
-Nie jestem już dzieckiem. Nie sądzę, aby uganianie się za czymkolwiek, w ostatnie dni mojego pobytu tutaj, było rzeczą, na którą mam ochotę-Sophie zamknęła okno.
-Sophie, no proszę... Później już się nie spotkamy. Uczyń mi tą przyjemność, tylko raz!
-No dobrze. Zrobię to dla Ciebie.-westchnęła ciężko.-Przyjdź jutro, po podwieczorku.
Uradowana Isabelle wyszła czym prędzej z pokoju Sophie, nawet się z nią nie żegnając.
"Och. Będzie mi brakowało jej szalonych pomysłów"-szepnęła Sophie zamykając oczy.-"Kochana Isabelle!"
                                                                     ***
Tymczasem Brian  miał pięciominutową przerwę na kawę- siedział w swoim gabinecie i rozmyślał popijając dawkę kofeiny . Od dwóch miesięcy w okolicy panowała epidemia, więc miał pełne ręce roboty. Przyjmował pacjentów od  samego rana do późna, czasami dyżur znacznie się przedłużał, gdyż Foster był wzywany także do chorych pacjentów, którzy sami nie mogli już odwiedzić przychodni. Od końca czerwca umarło piętnaście osób, więc pastor też nie mógł narzekać na brak zajęć. Pogrzeb za pogrzebem. Tyle ludzkiego nieszczęścia, że Brian całkiem zapomniał o swoich potrzebach, prywatnym życiu. Jednakże przez cały ten czas, w ciężkich chwilach, miał przed oczami słodki uśmiech Sophie i było mu jakby trochę lżej na duchu.  Miał sobie za złe, że wciąż brakowało mu czasu, by ją odwiedzić o przyzwoitej porze, jednocześnie klnąc się w duchu za to iż zostawił ją w mackach porywczego Alberta. "A jeśli jednak się rozmyśliła i postanowiła dać za wygraną Albertowi? To by oznaczało moją klęskę ... Przecież za nic w świecie nie chciałem, by tak się stało." Krew w nim zawrzała, a serce wykręciło się w skurczu, jak mokry ręcznik. Brian stał na balkonie trzymając filiżankę w dłoni. Jego przerwa dobiegała końca, toteż zamknął okno balkonowe i usiadł przy biurku. Bezskutecznie próbował zająć się dokumentami. Jego myśli wciąż krążyły wokół RG i uroczej osóbki, która zapewne teraz .... Właśnie. Czym mogła się zajmować o tej porze? "Zrywa kwiaty w ogrodzie, pachnące tak pięknie jak ona. Potem wstawi je do wazonu i będzie się im bez końca przyglądać. Czy jeszcze o mnie pamięta?"
Pukanie do drzwi.
-Proszę-odezwał się doktor wyrwany z różanych marzeń. Do gabinetu weszła Iz z krzywym uśmiechem. W dłoni trzymała białą kopertę.-Isabelle, co Cię tu sprowadza? Nie wyglądasz na chorą ...
-Nawet pan doktor mnie nie zbadał dokładnie a już mnie podejrzewa ...-oburzyła się Iz siadając na krześle po drugiej stronie lekarskiego biurka.
-Oj ja już znam takie jak Ty.-Zerknął na nią znad sterty papierów.-To niebezpiecznie tak włóczyć się po korytarzach przychodni, gdy wokół epidemia. Zdajesz sobie sprawę z tego zagrożenia? Ostrzegam Cię, że jeśli coś kombinujesz, zaraz wylecisz stąd z hukiem.
-Ale pan nerwowy-Isabelle z gracją położyła swoje obie dłonie odziane w rękawiczki na doktorskie biurko.
-Mów, szybko o co chodzi. No chyba, że wolisz wyjść od razu. Chorzy czekają...
-Pan sobie żartuje a to sprawa życia i śmierci!-Isabelle podniosła głos.
-Ktoś umiera?-przestraszył się Brian.
-To fakt dokonany. Matka Sophie nie żyje od miesiąca. Pewnie pan nawet nie wiedział...
-A skądże miałem wiedzieć? Jeśli to wszytko, to przyjąłem do wiadomości. Możesz odejść-odpowiedział sucho, trzymając się kurczowo krzesła. "Biedna Sophie!"
-Jest pan bardzo niemiły dzisiaj.-Isabelle pokręciła głową podnosząc się z krzesła.-Tak na odchodne, chciałam tylko powiedzieć, że rodzina Sullivanów przenosi się znów do Londynu. Ale nie sądzę, by pana to interesowało, bo nawet pan nie zaszedł do nich od wypadku na jeziorze. Widocznie ma pan ważniejsze sprawy na głowie. Cóż...Nie będę już przeszkadzać i marnować pańskiego czasu. Ma pan dużo pacjentów. Życzę miłego dnia.
Isabelle ulotniła się, nim Brian zdążył cokolwiek powiedzieć. Z resztą, nie był w stanie odezwać się gdyż odebrało mu mowę. Siedział z na wpół otwartymi ustami, gęsto mrugając.
"Wszystko się wali."
Na biurku Briana leżała biała koperta. Ta, którą Isbelle miała w dłoni. Odłożył ją na bok, gdyż właśnie znów ktoś zapukał do drzwi. Tym razem był to ciężko chory, starszy pan.



Komentarze

Popularne posty