"Frajer" rozdział II

Jeśli spodziewaliście się katastrofy, wojny czy innego niszczycielskiego żywiołu to was lekko rozczaruję. Nic z tych rzeczy... A jednak coś się wydarzyło.
Chwilę po tym, jak w moich uszach zabrzmiała tandeta, "muzykę" nagle ściszono, więc wesoło zacząłem gwizdać i spacerować wokół bloku. Ręce tradycyjnie wbite w podarte kieszenie, patrzyłem przed siebie, nie zdając sobie sprawy z wiszącego nade mną niebezpieczeństwa. Owo zagrożenie nie tyle wisiało, co na pewnej wysokości było trzymane w szorstkich  i masywnych dłoniach ojca Frajera. Beztrosko przechadzając się trawnikiem oberwałem ... ciężką donicą. Zaraz potem krzyk jej ojca: "Tu się nie gwiżdże!" i bukiet rzucanego mięsa w moją stronę. Słuchałem spokojnie, w pozycji półsiedzącej na trawie obok piaskownicy... Że też musiałem tędy przechodzić. I gwizdać. Głowa bolała pieruńsko. Na szczęście skończy się tylko na guzie ... Ale jak ja dziś będę grał?
  Miałem ze sobą worek na śmieci, to i pozbierałem kawałki roztłuczonej donicy- żeby się nie walało, bo dzieci lubią się bawić pod ścianą bloku (odbijając piłkę o sypiącą się elewację) Jeszcze by im się jaka krzywda stała ...
 Wtem słyszę jakieś szuranie. Podnoszę oczy wbite w kawałki stłuczonej gliny i widzę Frajera zbierającego ze mną donicę, kawałek po kawałku.
-Nic Ci nie jest?-powtarzała usilnie, trzy razy, nim uzyska odpowiedź.
-Zostaw to, bo się pokaleczysz.-odsunąłem w końcu jej rękę, nie wiedząc jak inaczej ją zbyć.
-Przepraszam za ojca... On tak zawsze, kiedy jest pijany.-tłumaczyła Majka płonąc ze wstydu. Jej rumieńców nie było widać pod grubą warstwą podkładu. Ale ja wiedziałem, że się czerwieni, choć pierwszy raz w życiu z nią rozmawiałem.
-Nie masz nic innego do roboty?-otrzepałem spodnie i wstałem powoli podnosząc worek na śmieci-Jeszcze by nas ktoś zobaczył. Mało Ci plotek?
-Chciałam pomóc.-Majka oparła się plecami o ścianę. Zadarła głowę mrużąc powieki wymalowane czarną kredką. Na jej nos kapało coś z balkonu.
-Ptak cię osrał-stwierdziłem przyglądając się białej plamie na jej ramieniu. No co jak nie gówno?
-To pasta do zębów.-Frajer splunął na dłoń a potem zaczął wcierać ślinę w ubrudzone miejsce. Było mi niedobrze patrząc na to.
-Musisz mieć strasznie dużo syfów, że tyle tapety nakładasz-podzieliłem się moim spostrzeżeniem. Bezpośrednio. Żadnej ściemy.
-Możesz wejść na górę i porzucać we mnie jajkami. To moim dręczycielom poprawia samopoczucie.-przykucnęła pod ścianą ściskając w dłoni rękaw, który kiedyś był różowy.-  Gdzie mam podejść żebyś spokojnie trafił we mnie kilka razy?
-Zmyj to z twarzy, bo wyglądasz jak white-nyga. Nara!-rzuciłem na odchodne, czując się jak Kaj z "Królowej śniegu". Nieczysta donica Dezyderego Fabera mieszkała w moim sercu. I zostało chyba jej trochę na dnie żołądka, bo nadal było mi niedobrze. Będę rzygał, jak dinozaur, niech no ja się tylko dotoczę do domu. Pierwsza klatka, druga, trzecia, schody zdobyte, klamka naciśnięta i w końcu Twierdza-przedpokój. Już jestem w kuchni, zadowolony otwieram lodówkę, a tam … tylko światło. Stałem przy otwartych drzwiczkach i zanim wyszedłem z amoku, do lodówki wleciała mucha. Opanowawszy się nieco, zwracam się do mojej najdroższej-do matki.
-Nie mamy nic do jedzenia. Daj pieniądze, to pójdę na zakupy.
-Przepraszam cię synu, ale realizacja twojej prośby w tym momencie jest niemożliwa. Wyłączysz telewizor, bo mi się nie chce podnieść?-odpowiada cicho, sprytnie zmieniając temat. Ale mnie nie tak łatwo nabrać.
-Co się stało z pieniędzmi, które wczoraj zarobiłaś? Słowo daję, jeszcze wczoraj byliśmy na szczycie. Mogliśmy wynająć za to drogi apartament-stopniuję napięcie podnosząc głos o pół tonu.  Matka wie, jak się we mnie krew gotuje.
-Przegrałam wszystko w kasynie. Nie gniewaj się synku.-łagodzi sytuację przepraszającym  tonem. Nie dam się TAK ujarzmić, to zdecydowanie za mało. 
-Z czego będziemy żyć?-ręce w kieszeniach same mi się zaciskają. To bez sensu się tak wściekać. Opanuję się ...Wytrzymam. Muszę!- Przecież już nie malujesz.
-Do jutra coś wymyślę-odpowiedziała podnosząc się z kanapy.-W szafce po lewej są jeszcze wafle ryżowe. Weź sobie.
-Wspaniale-odpowiadam spokojnie, bez ironizowania, lecz ... przez zęby. -Idę pograć. Wrócę BARDZO późno.
-Yhymmm-mruknęła tylko i zamknęła się w pracowni. Nawet ją to nie obeszło ...
Złapałem saksofon i czmychnąłem z mieszkania.
W garażu już na mnie wszyscy czekali. Jak się później okazało to była próba ...przełomowa, gdyż miała wpływ na dalszy bieg historii naszej paczki.




Komentarze

Popularne posty