"W smugach cieni" cz XIX
Conor od rana siedział
przy łóżku Jane wpatrując się w obraz na ścianie. Omówiwszy sprawę swojego
nowego przedsiębiostwa, opowiadał właśnie swojej żonie o przystojnym młodzieńcu
o imieniu Albert, króry raczył odprowadzić ich najmłodszą córkę do domu.
Zachwalał męstwo chłopaka oraz jego nienaganne obejście. Ale Jane zdawała się
być nieobecna. Przez swoją chorobę, od pół roku nie mówiła, ale zawsze pilnie
słuchała swojego męża. Teraz było inaczej. Tak jakby połowa jej ciała
znajdowała się na zupełnie innym, wymyślonym przez nią świecie. Ten
wyimaginowany świat musiał być piękny, ponieważ uśmiech z jej twarzy nie
schodził nawet na ułamek sekundy.
Gdy nadeszła pora
obiadu Conor pożegnał się z żoną i udał się na posiłek punktualnie o
piętnastej. Przy stole siedzieli już wszyscy oprócz Conora i … Sophie.
Zaniepokojony tym ojciec postanowił interweniować.
-Moja córcia nigdy się nie spóźnia …-zmartwił się
ojciec-Powinienem po nią pójść …
-Ja po nią pójdę-odezwał się Chester-Niech ojciec już
usiądzie.
-Dziękuję synu-Conor popatrzył z uznaniem na Chestera i
zasiadł z innymi przy stole.
Chester był wytworny nie tylko dlatego, że nosił strój
arystokraty, ale także i jego zachowanie było naprawdę godne podziwu. Jego
postawa wobec każdej nawet najdrobniejszej rzeczy niejdnokrotnie przykuwała
uwagę rodziny, ze względu na swoją dokładość i wyjątkowość. Od widelca po
własną żonę- wszystko w jego życiu miało swoje miejsce, indealną kolejność, a o
wszystko co swoje, dbał tak jak właśnie należało. Nawet we śnie zdawał się mieć
pod kontrolą każdą własność.Jego troska objawiała się zarówno w jego mowie, jak
i (przede wszystkim!) w jego czynach. Jeśli mówił Beatrice, że ją kocha, nie
było to nigdy marne pustosłowie. Z każdym dniem Beatrice przekownywała się o
jego niezwykłości wypływającej z dobrze ukształtowanego charakteru i wielkiego
zasobu chesterowskiej miłości. Choć do
ideału zdecydowanie mu brakowało przy tym wszytkim nawet największe wady
Chestera blakły i stawały się zupełnie nieważne. . Chester posiadał cechy, jakimi chciałby szczycić się każdy
dobry ojciec i mąż. Zawsze był jak parasolka w upalny dzień- chronił i potrafił
zapewnić ulgę.
Chester zasunął za
sobą krzesło. Uwolniwszy delikatnie swoją
rękę z ciepłego uścisku Beatrice pocałował żonę w lśniace, ciemne włosy i
opuścił jadalnię, nie zdając sobie sprawy z tego, jak wielkie uczucia pobudził
w Be poprzez tak prosty acz wymowny gest. Zostawiwiszy rozpaloną w żarze
miłości żonę wspiął się po krętych schodach i cichutko zapukawszy wszedł do
pokoju Sophie.
-Hej myszko, nie zejdziesz zjeść z nami?-zapytał ciepło,
odkładając na sekretarzyk książkę leżącą na krześle.
-Nie jestem głodna-powiedziała Sophie załamanym głosem
patrząc w sufit. „MYSZKO?!”
-Hmmm-mruknął Chester podnosząc kartkę z dywanu.-Wypadło
chyba z tej ksią…
-Możesz spalić, wyrzucić, bądź pociąć.-rzuciła od
niechcenia. Było w niej coś obcego. Nidy wcześniej nie zwracała się chłodno do
Chestera.
-Straszna sadystka z Ciebie ostatnio …Jesteś pewna, że
chcesz, abym to zniszczył?
-Znam to na pamięć.-wyjaśniła mu zaciskając powieki.- Poza
tym niektóre słowa tracą swoją wartość po pewnym czasie. Czytałeś już to
kiedyś.
-Wiersz od Briana?-Chester powoli i ostrożnie (zerkając na
Sophie, „czy aby na peno mogę?”) otworzył kartkę-Niezły z niego romantyk. („Jak
się domyślam w końcu zrozumiałaś wymowę tego wiersza. Dobrze zrobiłem nie
ingerując w to ‘zamieszanie’. Kolejny punkt dla mnie na liście osiągnięć!”)
-Wszystko zepsułam…-zwierzyła się Sophie ukrywając głowę w
skrzyżowane ręce.
-Nie sądzę, byś potrafiła z takiego wrażliwego człowieka
zrobić brutala-zaśmiał się Chester.
-Oczywiście, zero wyczucia. Żartujesz sobie po prostu, a ja
tu przeżywam.-Sophie popatrzyła na niego zaszklonymi oczami- Nie znasz prawdy o
nocy świętojańskiej … Nikt w domu nawet nie zapytał o opartunek na moim czole. Nie
mówiąc już o tym że wróciłam przykryta jedynie surdutem … Ojciec nie zwrócił na
mnie uwagi, kiedy wchodziłam, tak był zajęty tym nadętym Albertem !
-Zaczyna się robić ciekawie-Chester uśmiechnął się do
siostry-Czuję, że chcesz mi wszystko opowiedzieć, nie krępuj się… Oni już na
pewno zaczęli obiad bez nas.
Po chwili ciszy, przełknąwszy wsyd, Sophie odważyła się
odezwać. Mówiła szeptem, ponieważ bała się, że ktoś ich może podsłuchiwać.
-Obiecaj mi, że nikt się nie dowie-poprosiła go siostra.
-Masz moje słowo- Chester zawsze był dyskretny.
-Zachowałam się baaaardzo nieodpowiedzialnie. Płynęłyśmy
łódką koło północy.Isabelle miała wielką ochotę na to, by zoabaczyć co jest po
drugiej stronie … I ja zgodziłam się, abyśmy przepłynęły na drugi brzeg, gdzie
ktoś się kręcił … Napadli nas cyganie. Mogłam zginąć-Tu Sophie zatrzymała się
widząc reakcję brata. Chester był w szoku. Brat Sophie potrząsnął energicznie
głową. Analiza sytuacji zajęła mu kilka sekund. Za chwilę zmienił swoją postawę
o sto osiemdziesiat stopni, a w jego oczach pojawiła się niezgłębiona troska,
jak przystało na Chestera. Potem Sophie dodała ze skruchą.-Wiem że to wszystko
moja wina. Wcale nie musiałam się zgadzać … Ale najgorsze jest to, że o
wszytkim wie Brian i boję się mu spojrzeć w oczy
-On to widział? –Chester zmarszczył brwi.
-Brian nie był świadkiem tego zdarzenia, ale przybył zaraz
po wezwaniu Isabelle. Byłam nieprzytomna … Opatrzył mnie i zostawił mi swój
surdut, bo miałam na sobie tylko bieliznę. Te sukienki Phoebe, są uszyte z
bardzo drogoch materiałów, dlatego zerwali ze mnie wszystko co cenne, łącznie z
łańcuszkiem po babci. To było takie straszne. Do teraz czuję to silne uderzenie
w głowę, a w oczach mam obleśny wyraz twarzy tego całego Alberta. Ja wiem że
już po wszytkim ale wciąż boli mnie to co zrobiłam … Sama jestem sobie winna.
Chester …
-Tak Sophie?-Brat starał się wlać w nią trochę otuchy
przytulając ją do siebie.
-On mnie na pewno mnie teraz nienawidzi. To moja nawiększa
kara za to co uczyniłam, myślę że zasłużyłam na to. Teraz jeszcze Ty mnie
tulisz, jakbym zaledwie stłukła talerz, a nie … zrobiła coś tak okropnego.
-Według mnie już dość się nacierpiałaś, wystarczy że gnębi
Cię poczucie winy, a po co i ja miałbym się nad Tobą znęcać … Nie mam do tego
prawa, z resztą nawet nie potrafiłbym na Ciebie podnieść głosu. Posłuchaj mnie
…-Chester odsunął ją na odległość swoich ramion, by móc się jej lepiej
przyjrzeć. Jak na szednastoletnią dziewczynę miała bardzo wyraźne rysy. Cała
Sophie niepostrzeżenie zmieniła się w młodą kobietę. Jej kształty zdawały się
być niemal idealne. Biorąc pod uwagę również delikatność jej urody, Sophie była
piękna niczym anioł. Chester położył ciężkie ręce na zgrabnych ramionach
dziewczyny- Nie dowiesz się Co Brain o Tobie myśli, dopóki nie porozmawiasz z
nim. Hmmm myślę, że nie może ot tak po
prostu sobie zakładać, że … zmienił się w stosunku do Ciebie, po tym co się
stało. Nie wygląda mi na kogoś, kto tak szybko rezygnuje z tego, co sobie
postanowił.
-Nie będę miała na tyle odwagi-Sophie zacinęła usta.
-Powinnaś oddać mu surdut-Chester mrugnął do niej a
następnie szurchnął ją w bok-Zapewne do NIEGO jest bardzo przywiązany.
-Nie bierzesz mnie na poważnie!-oburzyła się Sophie unosząc
wysoko głowę.
-Oczywiście, że traktuję Cię jak dorosłą osobę, jeśli to
miałaś na myśli…-Chester uśmiechnął się do niej-Ja Ci tylko dobrze radzę,
wskazuję drogę, którą powinnaś podążyć.
-Wskaż mi pierwszy krok zatem. Gdzie jest początek trasy?-Sophie
rozluźniła się nieco.
-Zacznijmy w jadalnii. Od obiadu najlepiej-Brat pociągnął ją
za rękę.
W tym momencie argumenty Sophie wyczerpały się i postanowiła
dać za wygraną. Ostatecznie w Winchester win-Chester.
***
Gdy zeszli na dół, z obiadu zostały tylko resztki. Chester
bez słowa podsunął Sophie wszystko co pozostało a sam zadowolił się suchym
chlebem w kuchni. Nie pierwszy raz w życiu taką właśnie nagrodą za swoją dobroć
musiał się zadowolić, ale nigdy nie było mu z tego powodu przykro. Co więcej:
odnosił niejaką satysfakcję, bo takie poświęcenie oznaczało wygraną w pojedynku
jego ciała i ducha. Siła jego woli poprzez nieustanne ćwiczenia wciąż narastała
i przyczyniała się do uzupełniania braków w charaktrerze Chestera. Chester tak
naprawdę nie robił tego dla siebie. Wszystko, co udało mu się osiągnąć, robił z
myślą o Beatrice, a ostatnimi czasy – również o swoim potomku. Pragnął z całego
serca być wzorem dla swojego dziecka, aby w przyszłości nie musiało się za
niego wstydzić. Beatrice często mawiała iż „Miłość Chestera wylewa się z osób,
które nią napełnia” . I z pewnością miała świętą rację. „Bo żony mają rację,
nawet jeśli by jej nie miały”- tak z kolei uważał Chester (…choć nie byłabym
skłonna twierdzić, iż nie zawsze
postępuje według jej wskazówek. Bodajże aż DWA razy udało mu się sprzeciwić
Beatrice, co wywołało zdumienie i ukrytą radość z odchylenia od normy.)
Tymczasem powróćmy do jadalni, gdzie Sophie przy akompaniamencie małego
Willa jadła ze smakiem, bardzo zachłannie, ponieważ był to jej pierwszy posiłek
od dwudziestu czterech godzin. Wcześniej, przez zmartwienia nawet nie odczuła,
iż jest bardzo głodna. Katherine przypatrywała się jej z radością. Służąca
lubiła, gdy z talerza młodej damy obiad znikał w takim tempie. Zawsze
powtarzała: żeby żyć, trzeba jeść. I nikt nie był w stanie poważyć słuszności
tego stwierdzenia. Jej racjonalne podejście do życia ułatwiało wiele spraw-
dzięki temu mogła osiągnąć o wiele więcej rzeczy w dziedzinach prostych życiowo
niż Conor czy Blake(oczywiście nie umniejszając tym dwum wspaniałym panom: ich
wielkie marzenia stawały się niekiedy powodem realizacji i osiągnięcia celów, o
których Katherine nie zdarzało się nawet śnić!)
Blake nadzorował
postępy swojego syna stukając miarowo tak, aby William trzymał tempo. Sophie słuchała ich w skupieniu. Nagle mały
Will przerwał i obrócił się do ciotki.
-Sophie, a dlacego ty na nicym nie glas?-zaciekawił się
William wskazując swoim paluszkiem na zdziwioną ciotkę.
-Ale twoja mamusia też nie potrafi grać-zauważyła
zawstydzona Sophie, próbując się bronić.
-Ona śpiewa. Ty nawet nie śpiewas-Will mówił do niej strojąc
różne miny. Grymasy na jego małej buźce wydawały się nie tyle być natrętne, co
śmieszne.
-Ciocia Sophie ma inne talenty-Blake wymownie spojrzał na
syna uciekającego od ćwiczeń.
-A jakie?-dopytywało dociekliwe dziecko. Blake podrapał się
po głowie.
-Hmm na pewno JAKIEŚ. Sam to możesz wybadać-wybrnął ojciec
przewracając kartki.
-Dobra myśl!-zachwyciło się dziecko-Zajmę się tym zaraz …
-…Po graniu-przypomniał mu Blake.
-Ech dobze-Willam od razu powrócił do ćwiczeń, by nie tracić
już więcej czasu. Organizację zdecydowanie odziedziczył po ojcu.
„I dziecko widzi jaka jestem beznadziejna. Phoebe gra na
skrzypcach, Blake na pianinie, Chester jest trębaczem (choć chyba już dawno
zapomniał o tym, ale talent z pewnością posiada) … Ja jedna z rodzeńswa nie
umiem nic, prócz podświadomego zwodzenia adoratorów.”
-Kto to może być?-zainteresowała się Emily usłyszawszy
pukanie do drzwi.
-Czyżby to już Matthew?-zastanowiła się Beatrice wielce
uradowana-Wszakże nie pisałam mu, kiedy dziecko przyjdzie na świat. Jak mogłam
o tym zapomnieć …
-Pójdę otworzyć.-zaoferowła Emily. Po chwili była już w przedsionku. Gdy
otworzyła dzwi znieruchomiała z wrażenia. Nie potrafiła wypowiedzieć żadnego
słowa, gdyż jezyk stanął jej kołkiem w suchym gardle. I to nie dlatego, że że Mattew wyglądał jakoś inaczej, ale … po prostu w progu
stał zgoła kto inny …
Komentarze
Prześlij komentarz