"W smugach cieni" cz XVII

-Przyjemne popołudnie, doprawdy-rzekł Conor delektując się czarną herbatą.- A z Jane coraz lepiej.
-Czyżby w końcu zjadła cały obiad?-zainteresowała się Katherine.
-Mam na myśli dwa wytłumaczenia: Albo to twój kulinarny sukces, albo też jakimś cudem, moja najukochańsza żona wraca do zdrowia.
-Szczerze mówiąc, wolałabym, aby jednak w tym wypadku miało miejsce drugie wyjaśnienie-z pokorą odpowiedziała mu  służąca. Przez jakiś czas pili herbatę w ciszy, ponieważ tą czynność traktowano jako pewne sacrum. Katherine od początku tej ceremonii przyglądała się najmłodszej z córek Conora. W końcu zebrawszy w sobie odwagę i dając za wygraną swojej cierpliwości ośmieliła się ją zapytać o chwilową nieobecność duchową.-Sophie, jesteś taka blada dzisiaj. Dobrze się dziś czujesz?
-Och tak, wszystko w porządku-odparła wyrwana z kontemplacji poprawiając turkusową sukienkę.
-Do twarzy Ci w tym kolorze-Blake zaszczycił ją jednym z niewielu komplementów, jakie usłyszała z jego ust w całym swoim krótkim życiu. Wobec tego faktu jej policzki spłonęły w czerwieni wstydu. -Na coś się przydały te szachrajstwa Phoebe. Ha! Zostawiła prawie cały swój dobytek, zbierany z taką starannością przez ostatnie dwa lata. Dzięki temu masz przepiękne sukienki po naszej siostrze pozbawionej wstydu.
-Hmmm... Czy jest sens to rozpamiętywać?-Emily odstawiła swoją filiżankę na spodek tak delikatnie, że nie było słychać, kiedy ją postawiła.
-Mnie się to nigdy nie znudzi-Blake swoim starym zwyczajem przeciągnął się nieelegancko jak stary kocur.
-Ciekawe gdzie się teraz podziewa ...-zamyślił się Chester stukając łyżeczką o filiżankę. Wszystkie oczy (mówiące "jak śmiesz zakłócać tak ważne wydarzenie uderzając metalem o uświęconą porcelanę?!") kierowały się w stronę hałasującego przedmiotu oraz jego właściciela. Chcąc odwrócić uwagę od niecnego incydentu Chester postanowił zmienić temat.-Moja brzemienna Beatrice poszła SAMA na pocztę godzinę temu i jeszcze nie wróciła. Zaczynam się martwić.
-Obchodzisz się z nią jak z jajkiem.-zażenował się Blake-Co jej się może stać w takiej małej, bezpiecznej  mieścinie w biały dzień?
-Och, cóż to za słowa?-wtrąciła się Emily  karcąc męża zimnym spojrzeniem.-W ogóle nie masz wyczucia! Przypomnij sobie jak się zachowywałeś trzy lata temu. Byłeś dokładnie taki sam, a teraz udajesz, żeś inny.
-Tato! Kot mi wskocył po klapę!-krzyknął Will próbując bezskutecznie podnieść klapę instrumentu.
-Jak byś go tak nie męczył...-Blake leniwie podniósł się z kanapy i dołączył do akcji ratunkowej. Już po chwili uwięziony i przestraszony kotek znów cieszył się wolnością ( o ile koty umieją się cieszyć). Nim dziecko zdążyło znów go złapać w przepastne rączki zguby uciekł czym prędzej na podwórko. Zaraz po zbiegnięciu sierściucha do pokoju weszła Beatrice wymachując listem.
-Od kogo?-Chester wypił łyk zielonej herbaty. Warto zaznaczyć, że jako jedyny w rodzinie lubił zieloną.
-Od Matthew!-ekscytowała sie Be.-Napisał do mnie pierwszy raz odkąd wyjechał do Afryki. Muszę to natychmiast odczytać.
Beatrice usiadła obok swojego męża i otworzyła kopertę. Rodzina trwająca w napięciu ucichła obserwując oczy Beatrice miarowo poruszające się w prawo i w lewo śledząc każdą linijkę. Po jakimś czasie Be odłożyła kartkę i powiedziała uroczyście:
-Odwiedzi nas w Winchester. Nie wiem kiedy to nastąpi, ale sądzę, że dopiero kiedy na świecie już będzie z nami nasze dziecko. Pewnie chciałby zobaczyć maleństwo i w tym celu nie będzie przyjeżdżał dwa razy.
-To dobre wyjaśnienie, aczkolwiek byłbym skłonny twierdzić, iż nie przyjedzie dwa razy, bo mu się po prostu nie będzie chciało-powiedział Blake.
-Całe życie z niego drwisz.-Beatrice pokręciła głową.-Ja się cieszę, że w końcu, po trzech latach go zobaczę. Przecież to mój brat ...
-Szczęście, że się zaszył w tej całej Afryce-Conor zmrużył oczy-Kto wie co by było, gdyby został tu z nami ...
-Wydaje mi się, że nie pozwoliłby na ślub Beatrice i Chestera, a tak został postawiony przed faktem dokonanym-zachichotał Blake.
-Biedaczek ... Musiał przeżyć straszny szok!-zadrwiła Emily-Ciekawe jaką miał minę, gdy przeczytał zawiadomienie o ślubie
-Być może w ogóle nie przeczytał.-odpowiedziała im z powagą Beatrice-Po dziś dzień dziwi mnie to, że nie zjawił się na ślubnej uroczystości., a znając mojego braciszka ... nie przepuściłby takiej okazji.
-Dlaczego wszyscy tak surowo go oceniacie?-odezwała się w końcu małomówna Sophie- A jeśli się zmienił i nie jest już taki jaki był niegdyś? Czy nie byłoby wam wstyd, gdyby się okazało, że ...
-Och nie Sophie. Na pewno się mylisz ...To nie jest możliwe-Conor zapalił fajkę. Miała przyjemny, wiśniowy zapach. Conor jak prawdziwy, światły mędrzec bujał się na swoim fotelu i dumał nad swoją mądrością i pewnością siebie. A Sophie było przykro. "Już nigdy się nie odezwę. Cokolwiek powiem mija się z ich świętymi przekonaniami. Przecież to chore patrzeć na świat tak stereotypowo i wyłącznie w jednym kierunku- swoich racji. Co oni chcą mi udowodnić przez to? Czy aby to, że kobieta jest piękna kiedy milczy? Ale przecie Beatrice i Emily także biorą udział w dyskusji ... Więc o co chodzi? Ach wiem! Jestem po prostu wciąż smarkulą, i nic nie wiem o życiu, ponieważ nie mam doświadczenia, ot co. Widocznie Brian niesłusznie nazwał mnie "dojrzałą". "Nie jesteś już dzieckiem. Nawet tego nie zauważyłaś". Jeśli to nie jest prawda, to daremny jego trud i przekonywania ... Chyba już zawsze będę małą Sophie. Tak wiele dziewcząt w moim wieku ma już mężów ... Czyżbym zbyt wolno się rozwijała? Jeżeli tak ... to musi być bardzo smutne, nie tylko dla mnie ale i hańbą dla całej rodziny. Mała, głupia Sophie!"
-Panna Isabelle Hathaway.-John zapowiedział  przybycie gościa.
-Proszę ją wpuścić- Conor skinął głową i zaraz do salonu wpadła Isabelle dygając.
-Witam mam nadzieję, że nie przeszkadzam!-krzyknęła od progu a następnie z jej ust wydobył się potok słów-Taka dzisiaj jestem zabiegana, doprawdy nie wiem za co się złapać. Pomyślałam że może państwa odwiedzę, toć dawno mnie tu nie było, przeszło dwa dni! To szmat czasu jak na mnie, bo przecież jestem towarzyską dziewczyną, która nie potrafi żyć w samotności. Zdążyłam się stęsknić za drogą Sophie! Przecie to ...
-Powoli, spokojnie-Rzekł Conor flegmatycznie i  Iz nakręcona jak katarynka zatrzymała się w zdumieniu- Maniery moja panno.
-Ach tak przepraszam.-zawstydziła się Isabelle.
-Nic nie szkodzi-uśmiechnął się Chester-My lubimy słuchać ładnych dziewcząt, jeśli nie mówią od rzeczy.
-O proszę. A ja myślałam że mężczyźni to wyłącznie wzrokowcy ...-Isabelle wywołała szczery śmiech wśród rodziny Sullivanów.-Powiedziałam coś nie tak?
-O nie! Po prostu jesteś zabawna-Blake puścił do niej oczko.
-A to dobra cecha prawda?-Isabelle podniosła brwi.
-Oczywista, jak najbardziej-zapewnił ją Blake bez cienia ironii-Wszyscy cenimy sobie ludzi z poczuciem humoru. Ja i Chester wręcz przepadamy za dowcipnymi damami!
-Bo będę zazdrosna-Emily zagroziła mu palcem.-Żądam rekompensaty za tą nadmierną serdeczność, nota bene, kierowaną nie w moją stronę.
-Błagam, nie przy ludziach- Blake złapał się za głowę.
-Czy ty się czegoś wstydzisz? Hmmm... dobrze wiedzieć-Emily wzięła na kolana rozbrykanego synka.
-Ta ... ten ...-zaczął plątać się Blake.
-Przepraszam, że przerwę tak pasjonującą wymianę zdań-powiedziała Iz spoglądając kątem oka na hrabiego, tak jakby chciała się upewnić, czy dobrze robi- ale chciałabym zapytać, jaka dziś data, bo całkiem straciłam poczucie czasu.
- Dwudziesty trzeci czerwca, zdaje się-odparł niepewnie Chester.
-O matuchno najmilsza! Na śmierć zapomniała.-poruszyła się Isabelle-Toż to dzisiaj noc świętojańska. Wybacz pan, panie Hrabio, ale  jeśli pan pozwoli porwę pana córkę na obowiązkowe obrzędy.
-A jakże to tak nagle?-zdziwił się Conor.
-Jedna taka noc w roku. Wrócimy późno, więc proszę się nie zamartwiać-Powiedziała Isabelle zrywając się z fotela.-Tylko proszę o pozwolenie ....
-Czy ktokolwiek zapytał mnie o zdanie?-Sophie złapała się pod boki-Zadecydowałaś wszystko za mnie!
-A bo ja wiem co dla Ciebie najlepsze!-odpowiedziała jej zawadiacko przyjaciółka, zadowolona z udanej prowokacji.
-No cóż. Idźcie moje panny i bawcie się dobrze-westchnął Conor. Zaraz po tym jak wypowiedział te słowa sam uśmiechnął się na widok wybuchu radości śmiesznej panny Iz.

                                                                        ***
Isabelle wyciągnęła przyjaciółkę poza granice miasteczka. Biegła tak szybko, że Sophie mało nie zgubiła nóg, pędząc za Isabelle. Zaciekawieni chłopcy spoglądali na dziewczęta zza przechylonych, zielonych sztachet płotów, porośniętych bluszczem i chmielem. Zdecydowanie panny były atrakcją znudzonej płci przeciwnej. Chłopcy zmęczeni całodzienną pracą, cali umorusani, wsparci o zbutwiałe ogrodzenia popijali piwo, będące zbawiennym płynem w tak upalny dzień czerwcowy. Niektórzy chłodno patrzyli spode naburmuszonych  łbów, tak jakby mieli pretensje do uroczych panienek za to, że znajdują się nie na nieswoim terenie a w dodatku .... w nieodpowiedniej porze. Sophie dałaby sobie głowę uciąć, że ich zna ... lecz nie miała pojęcia skąd.
W wiosce, której Sophie nigdy jeszcze nie widziała wszystko było zatrzymane w bezczasie. Tak jakby ktoś pół wieku temu zapomniał o upływających latach ...

-Prędzej, prędzej!-poganiała ją Iz-Musimy zdążyć przed zachodem!
-Ale tu są pokrzywy, jeśli będę nieuważna to się poparzę. Au!
-Coś Ty taka delikatna? Przezacna skóra hrabianki ucierpiała srodze!-zaśmiała się Isabelle.
-Po co to wszytko?-irytowała się obolała Sophie-Nic z tego nie rozumiem.
-Jak będziesz mniej mleć językiem, to sprawniej Ci pójdzie. Jeszcze tylko pół mili ...
-Tylko?! Ty chyba całkiem zwariowałaś! Zatrzymaj się choć na chwilę.
-Nie mam zamiaru.-upierała się Iz.-Czy dostrzegłaś jak na nas patrzą? Nie odbieraj mi tej przyjemności
-Myślisz tylko o sobie i swoich wygodach-dąsała się Sophie łapiąc oddech w biegu.
-Ha! Ty nie lepsza. Poza tym sapiesz jak stary pociąg, nie masz formy.
Sophie zezłościła się mocno. Sama nie wiedziała skąd nagle wzięło się w niej tyle siły i wyprzedziła Iz nie wiedząc tak właściwie dokąd ma biec. Jak się okazało wybrała dobry kierunek i na miejscu była zdecydowanie szybciej niż Isabelle co dało jej niezmierną satysfakcję.
-To tutaj prawda? Nad tym stawem?-dopytywała umierając ze zmęczenia.
-Taaak-Iz padła na trawę-Musimy nazbierać kwiatów.
-Ani mi się śni-odpowiedziała jej wyniośle-Ewentualnie ośmielę się rozpalić ognisko, a ty sobie możesz zbierać kwiatki. Doprawdy, to wszytko takie głupoty, że śmiać mi się chce!
-Żadne bzdury!-oburzyła się Isabelle podnosząc się z trawy a potem dodała ciszej zbliżając się w stronę Sophie- To prawda i ja w to wierzę.
-I co? Myślisz, że ktoś kto wyłowi twój wianek, będzie miał takie szczęście posiąść i twoje serduszko?- Sophie oparła się o białą korę brzozy. Cały czas chciała być wierna sobie i swoim realistycznym poglądom. W głębi duszy czuła, że przestała być już naiwną dziewczynką. Nazbyt często w przeszłości dała się oszukać nieznośnej starszej siostrze ...
-Nic nie rozumiesz! Zero w Tobie empatii.-wybuchnęła z rozpaczy Isabelle i odwróciwszy się w stronę stawu dodała:- Ty możesz mieć wybór, a ja jestem skazana na staropanieństwo!
-Isabelle, co Ty mówisz? Ja nikogo nie mam ... jestem w takiej samej sytuacji.
-Gdzie ty masz oczy...-prychnęła Iz.- Jeśli chcesz znać prawdę ...
-Hm?-Sophie podszedłszy do Iz  zatrzymała się i dotknęła ramienia przyjaciółki.
-Tylko mnie nie dotykaj!-odsunęła się nagle. W jednej chwili oddzieliła je ściana dystansu.
-Hej ... Co się stało?-posmutniała Sophie.
-Sophie ... nie udawaj, że nie wiesz. Słyszałam na własne uszy, że był u Ciebie ...
-Kto taki?-zdziwiła się Sophie.
-Albert oczywiście. Chciał Cię zabrać na spacer!-Isabelle rozpłakała się-To takie upokorzenie! Całe życie o nim marzę i nagle zjawiasz się Ty i wszytko psujesz ... To znaczy nie wszytko,-poprawiła się Iz, widząc jak te słowa zabolały Sophie-bo na domiar złego cholernie Cię lubię, a gdyby nie to ... Nie miałabym skrupułów. Chyba wiesz o co mi chodzi ...
-Isabelle ... Nie miałam pojęcia o tym! I tak nie miałam zamiaru z nim nigdzie chadzać, wyprosiłam go przecież.
-To też niedobrze-Iz zacisnęła usta.-Złamiesz mu serce i też tego nie przeżyję.
-To co mam niby zrobić?-zdenerwowała się Sophie- W tej sytuacji nie mogę Ci dogodzić w żaden sposób. Przykro mi że jestem taką przynętą ale nic na to nie poradzę. Ja tego nie chcę!
-A więc złamiesz mu serce ...-powtórzyła Isabelle wsiadając do łodzi niebezpiecznie chyboczącej się na boki.
-Bo to jemu jednemu!-żachnęła się Sophie-Gdybym miała kochać każdego, który mi się pod nogami plącze, to chyba bym prędzej umarła na nadmiar miłości.
-Jesteś bezlitosna. Ten jeden znaczy dla mnie więcej niż dla Ciebie cały sznur adoratorów. I życzę Ci z całego serca, żebyś kiedyś też to odczuła.
 Sophie postanowiła nie odpowiedzieć na to choć kusiło ją, aby zapytać o intencje Isabelle. Nie wiedziała czy ostatnie zdanie wypowiedziane przez przyjaciółkę jest dla niej przekleństwem czy też błogosławieństwem. Dwojako można rozumieć wymowę tego życzenia.  Jasne, że jej strasznie zazdrościła, ale "ten jeden jedyny" przecież mógłby być wybawieniem dla hrabianki. Uwolniłby ją od tłumu przystojnych acz próżnych kawalerów ... Z drugiej strony słowa Iz mogły wskazywać na trwanie w podobnym jej nieszczęściu, czyli nieodwzajemnionej miłości.
-Przepraszam, że tak naskoczyłam ...-Isabelle zwiesiła głowę i przestała płakać.-Wybacz, ale musiałam to z siebie wyrzucić. Wiem że to nie twoja wina. Takiego mam pecha i tyle ...
-Nie mów tak. Masz rację- musisz wierzyć.-Sophie uklękła przy łódce.-Nie gniewaj się na mnie. Mam inny świat i inaczej go postrzegam. Tak bardzo się różnimy.
-Pobrudzisz sobie sukienkę- wyciągnąwszy chustkę wytarła nos.
-Mam takich na pęczki. Wszystkie od Phoebe i żadnej mi nie szkoda. Mogę ci dać w prezencie jedną, jeśli chcesz ...
-Och cudownie!-zachwyciła się Isabelle. Podała rękę Sophie, by spokojnie wyjść z łodzi.-A pozwolisz mi wybrać?
-Na żadnej mi nie zależy. Weźmiesz tą, która Ci się spodoba.-zaoferowała jej z uśmiechem. W Sophie było jeszcze tyle niewykorzystanej dobroci ...
-Popatrz jak ciemno ... Chyba nie damy rady nazbierać kwiatów na wianki!-zmartwiła się Iz.
-No coś ty... Wzięłam świecę, zaraz zapalę.
(...)
W tle grały świerszcze tworząc cudowny nastrój. Dziewczęta trzymały wianki na kolanach mrucząc pod nosem świętojańską piosenkę. Obok Sophie stał słoik z dziurawym wieczkiem, a w środku latał mały świetlik. Isabelle co chwila spoglądała na
-Wspaniały jest ten ogień-rzekła z rozkoszą Isabelle-Najlepsze palenisko, jakie kiedykolwiek miałam ...
-Cieszę się, że nam się udało.-odparła Sophie z dumą.
-Myślę, że już czas wypływać. Jest już północ, prawda?
-Faktycznie późno się zrobiło. Chodźmy więc, prędko.-zgodziła się Sophie i razem przez mokry piach dotarły do przycumowanej łódki. Łódka nawet w nocy świeciła bielą świeżo pomalowanej farby. Właściciel tego pięknego zabytku bardzo dbał o swoją własność. Nie była przedziurawiona, wszystko w stanie idealnym. Wiosła też dość niczego sobie, wyrzeźbione z mocnego, starego dębu. Kiedy Isabelle pilnowała świec, żeby tylko nie zgasły, Sophie ułożyła na pokładzie wianki i słoiczek. Ostrożnie odwiązały linę, a następnie wypłynęły ... Minąwszy gąszcz nenufarów i pałek wodnych w ich uszach zabrzmiał żabi rechot. Sophie wyciągnęła rękę i sprawdziła temperaturę wody. Woda w stawie była ciepła.
-Jeśli chcesz coś powiedzieć teraz to mów, bo od środka jeziora musimy zachować milczenie....-powiedziała poważnie Isabelle.-To ważna zasada podczas naszego obrzędu.
-Hmmm ... Powiem tylko że świetnie się złożyło, że mamy pełnię i noc Kupały za razem.
-Racja, nie zauważyłam tego-Isabelle pokiwała głową z uznaniem- A ty nie myśl tak intensywnie o doktorku, bo Ci się w głowie poprzewraca.
-Skąd ty?... co?!-zdumiała się Sophie- Jak Ty to robisz?
-To łatwe. W dodatku czerwienisz się i wiem o tym choć nie widzę twojej twarzy.
-Jesteś czarownicą!-krzyknęła Sophie.
-Ciiiiiiiiiiii!-Iz przyłożyła palec do ust-Teraz już nic nie mówimy.
Obie ujęły wianki w swoje dłonie i puściły je na wodę. Patrzyły jak płyną dopóki nie dopłynęły do brzegu i ...
-Popatrz! Ktoś tam jest!!! Wziął je!-Ekscytowała sie Isabelle.-Połpyniemy tam, chcę zobaczyć kto to. Ja wiosłuję!
-Nie Isabelle, jest późno i niebezpiecznie-wystraszyła się Sophie.-Wracajmy już ...
-Ooo ktoś tu się boi-drwiła Iz-Ale z Ciebie tchórz. Nie interesuje Cię kto tam jest? A jeśli to... oczywiście wiesz kogo mam na myśli.
-No nie wiem ... to chyba nie jest dobry pomysł.
-A daj spokój-zirytowała się Isabelle-Jesteś jak dziecko. Płyniemy tam i zajrzymy tylko ...
-No dobrze-odpowiedziała jej przyjaciółka po chwili wahania choć serce wciąż miała pod gardłem.
Zbliżały się powoli do brzegu. Isabelle śmiała się cichutko obserwując ciemne postacie na brzegu. Kiedy dobiły w końcu wysiadły z łódki. Coś zaszeleściło.  Pod pantoflem Sophie złamała się mała gałązka i poruszyły się liście ligustru. Obie stanęły jak wryte. Potem rozległ się krzyk. Krzyk Isabelle. Sophie nagle otrzymała silne uderzenie w głowę. Przed oczami ciemność ...A następnie poczuła jak odpływa w krainę nieprzytomności.





















Komentarze

Popularne posty