"W smugach cieni" cz XXI


Gdy w końcu się rozpogodziło, Phoebe i Sophie usiadły w altanie na mokrej ławce. Rozmawiały już od godziny, gdyż miały sobie wiele do opowiedzenia. Wszakże Phoebe długo nie gościła w Winchester i chciały nadrobić spore zaległości we wspólnych relacjach. Gdzieś za płotem Will biegał za kotkiem, co chwila szarpiąc zwierzaka za ogon, co świadczyło o tym, że przynajmniej dla chłopca życie powoli wracało do normy. Radosny i pełen życia …A któż by nie chciał znów powędrować w krainy dziecięcej beztroski i stać się takim szczęśliwcem, jak Will?
William był cały umorusany- od kostek, po łokcie. Łobuzerski  uśmiech, czarne Blakeowieskie włosy i przebiegły wzrok stanowiły jeden radosny obrazek, zwany dzieckiem w błocie.
Will nie miał litości do małych zwierzątek. Wykończywszy kotka, zaczął wyciągać z ziemi dżdżownice i wrzucać je do kałuży, nie pozostawiając im żadnej deski ratunku. Co chwila spoglądał na spokojne ciotki stosując przedziwne środki, by zwrócić na siebie uwagę. Niestety bez pożądanego rezultatu. Sophie i Phoebe były zajęte wyłącznie sobą i „swoimi dorosłymi sprawami” .
-Wiesz Sophie… Często myślałam, że własnie tak to się skończy… Sama, z dzieckiem i do końca życia skazana na staropanieństwo. Ale w tym wypadku dziecko, byłoby najbardziej przewidywalnym i prymitywnym rozwiązaniem … a przynajmniej zbyt łagodnym potraktowaniem  mnie przez okrutny los. To co się wydarzyło, przerosło słowo „pokuta” w każdym jego wymiarze. A jeśli miałabym cokolwiek wyjawić o moim życiu, to na pewno nie na trzeźwo. Najlepiej po spożyciu litra ponczu, by zachowywać się na tyle nieświadomie, żeby przeszło mi to przez gardło, albo też … za parę lat, gdy będę mogła patrzeć na to z dystansu, bez takiego bólu, jaki tłumię przez cały ten czas. Nie wyobrażasz sobie, co wtedy przeszłam. Wiem, że sama jestem sobie winna.
-Nie musisz mi o tym mówić. Jeśli będziesz kiedyś gotowa, by się z tym zmierzyć, nie pozostwię Cię bez pomocnej dłoni. Nie bądź taka przygnębiona …Teraz jest inaczej. Lepiej. –pocieszała ją siostra.
-Nidy już nie będzie lepiej-zapierała się Phoebe- Ja do końca życia będę TAMTĄ Phoebe. Dziwką.
-Jeszczem cię nie widziała takiej samokrytycznej. –Sophie pokręciła głową-Daj sobie drugą szansę.  Ale najpierw …Przede wszystkim powinnaś pogodzić się ze sobą. Wybaczyć.
-Kiedy to nie takie proste-Phoebe spojrzała w niebo-Przepraszam Cię za tamten list. Byłam zazdrosna o to, co ty miałaś, a ja nigdy nie będę mogła mieć …
-Jaki list? Doprawdy, Nie mam pojęcia o czym ty mówisz-zdziwiła się Sophie, przechylając z zaciekawieniem głowkę w stronę Phoebe.
-Ten który wysyłałaś do Fostera, zaraz po przyjeździe. Zaoferwałam, że zaniosę go na pocztę, a tymczasem … wyrzuciłam go w błoto, bez żadnych skrupułów.
-To już nieistotne. Nie masz się czym przejmować-pocieszyła ją Sophie i zaraz starszej siostrze zrobiło się lżej na sercu.
-Gdzie on teraz się podziewa?-Phoebe kopnęła kamień, leżący obok jej nóg.
-Brian? Tutaj jest. W Winchester.
-A to ci dopiero!-odpowiedziała jej zaskoczona Phoebe-Hmm… Czyli już „nie tańczy na wulkanie” wśród londyńskich dziewic, jak to dawniej bywało …sNo to powiedz mi szczerze: Często cię odwiedza?
-Prawie nigdy. No chyba że jestem chora.-zasmuciła się Sophie.
-Popatrz jaki z niego … a ja myślałam, że on już dawno ci się oświadczył. Taki był napalony, jak myśliwy na tłustą kuropatwę.
-Ma dużo pracy. Z pewnością nie ma czasu na takie przyjemności-broniła go, zagłuszając własne myśli. Sophie na samą myśl o Brianie skręcało w żołądku.
-Terefere.-trajkotała Phoebe-Gdyby był choć trochę BARDZIEJ, to by znalazł dojście.
-Nie jest taki jak myślisz. Poza tym … zawiódł się na mnie. Jestem nieodpowiedzialna. To ostatecznie go do mnie zniechęciło.
Phoebe skrzywiła się „jak środa na piątek.”
-Chyba nie masz go za idiotę?
-Skądże znowu!-żachnęłą się Sophie.
-Więc dlaczego masz o nim takie zdanie? Sophie … Nie znam osoby, która tobą gardzi. Ciebie nie można tak po prostu nienawidzieć. Każdy ma prawo do błędu-Phoebe popatrzyła w stronę siostry-Ej. Ktoś tu mi przed chwilą mówił o wybaczeniu?
-Prawda, że innym umiem radzić, a sobie nie potrafię pomóc.-przyznała się Sophie.
-Coś się w Tobie zmieniło przez ten czas, kiedy mnie nie było-Phoebe w daszym ciągu przygądała się jej bacznie .Oczy Phoebe zdawały się być bardziej mętne niż przed wyjazdem. Każdy jej detal był bardziej wynędzniały .Wyglądała jak śmierć na chorągwii.-Ach wiem. W końcu przyznałaś się przed samą sobą …
-Niby do czego?-zezłościła się Sophie, nie wiedzieć z jakiego powodu.
-Że trafił cię amor.-wyjaśniła jej siostra ze słodkim uśmiechem.
Na te słowa, coś się w Sophie zagotowało. Ale ona milczała,  nie dając się już sprowokować emocjom.
                                                                   ***
Tego samego dnia, dokładnie kwadrans po trzeciej, przybył Matthew. Był mocno opalony, gdyż afrykańskiemu klimatowi zawdzięczał codzienne upały i prażące słońce (Każdego dnia spędzonego na Wybrzeżu Kości Słoniowej klął w duchu Chestera, za warunki w jakich musiał pracować, jednakże również potrafił być mu wdzięczny, gdyż zyski, jakie przynosiła mu jego praca, były naprawdę imponujące).Oczywiście, wśród ciągłych obowiązków na metamorfozę  trudnego charakteru nie znalazł czasu, dlatego też był wredny jak zwykle. Jego nerwicowa zmarszczka na czole pogłębiła się, gdyż tam, w Afryce, miał wielu prawdziwych niewolników do znęcania się. To, że był rasistą, okazało się dopiero, gdy wyjechał z kraju. Nikt wcześniej nie wiedział o jego nienawiści do czarnoskórych ludzi (choć samemu sądząc po wciąż pogłębiającej się opaleniźnie- do afroamerykanina niewiele mu już brakowało- przynajmniej w wyglądzie.) Na afrykańskim wybrzeżu, niejeden twierdził, iż Mathhew był na świeczniku-bez wątpienia odgrywał bardzo ważną rolę wśród „tambylców”, jednakowoż nie mogło by być to usprawiedliwieniem do jego bezpodstawnych uprzedzeń.
 Wszedł do domu Sullivanów machając laską z hebanu zdobioną złotem, która służyła mu nie tyle jako podpórka, co świadectwo jego bogactwa. Wymachując nią na wszystkie strony słukł wazon, stojący na dębowej szafce w przedsionku robiąc przy tym niesamowity hałas. Na dźwięki tłuczonej porcelany, do przedsionka wybiegła Beatrice, by sprawdzić „Co ten nieznośny kocur znów nabroił?!”. Jednakże widząc kogoś o zdecydowanie większych rozmarach niż czworonożny zwierzak, niezmiernie ucieszona, zaczęła się witać z gościem.
-Bardzo nieładnie potraktowałaś mnie, nie pisząc ani słowka na temat tego, że będę wujem!-powiedział jej na przywitanie.
-Jakże to? Przecież pisałam tyle listów!
-Nic nie dostałem-zapierał się z niezwykłą pewnością siebie.-Gdyby nie ojciec, nawet nie wiedziałbym, że się wyprowadziliście do Winchester.
-Byłeś najpierw w Londynie?-zapytała Be opierając się o szafkę.
-A jakże! Odwiedziłem ojca, wpadłem do sąsiadów, pozwiedzałem stare strony. Mój dom, Beatrice, wciąż jest tam, gdzie się wychowałem.
-Bardzo żałuję, że musieliśmy się wyprowadzić. Kochałam Londyn …
-Pan Conor traktuje biznes jako zabawę-rzucił sarkastycznie patrząc na czerwieniejącą twarz siostry- Do takich „gierek” potrzeba nielada doświadczenia i wyczucia. Ale jak widać, nie wszyscy je mają. Ja na akcjach zarobiłem całkiem niezłą sumkę.
Matthew wyciągnął z kieszeni gruby plik banknotów i machnął nim przed oczami Beatrice.
-O ! Kogo ja widzę. Obrońca godności kobiety, co już na pierwszy rzut oka mogę powiedzieć, iż nadal ciemny jak tabaka … Co ty na to, byśmy znów wykopali topór wojenny, jak za starych, Londyńskicj czasów? Jak dawno ciem nie widział!
Chester z niechęcią, lecz z reszcztek grzeczności, jakie mu pozostały podał dłoń gościowi z Afryki.
-Czy aby na pewno, ten imbecyl jest twoim mężem?-zapytał Matthew uśmiechając się krzywo.
-To tak samo pewne, jak to, że ta niewyparzona twarz, należy do twojego zacnego brata-odpowiedział mu Chester rezygnując z przysługującej mu arystokracji.-O wielebny Matthew. Cóż  to za zaszczyty gościć się w naszych skromnych progach!
-Hamuj się. Świń z tobą nie pasłem.-obruszył się Matthew.
-No nie powiem, kto od progu pozwala sobie na zbyt wielką poufałość. Bodaj by cię dunder świsnął! Prowokujesz do kłótni w pierwszych minutach swojego pobytru w Winchester i ja nie będę tego tolerował.
-Chester! To nie w twoim zwyczaju odpowiadać pięknym  za nadobne-zdenerwowała się Beatrice-Czy w obecności mojego brata mógłbyś choć raz poudawać, że masz pokojowe zamiary? Zachowuj się w sposób godny.
Matthew zaczął czyścić swój złoty sygnet śmiejąc się w duchu z wygranego pojedynku.
-Dobrze-odrzekł po chwili mąż Beatrice i  urażony słowami żony wycofał się do salonu.
-Chester stosuje taktykę uciekania chocholim tańcem-zadrwił Matthew stukając laską o podłogę-Żeby go przypadkiem nie poniosło …
-Głupiś!-Beatrice popatrzyła na niego z politowaniem- Wina zawsze leży po środku. Ciebie również nie pochwalam.
-Zaprowadź mnie do pokoju gościnnego-Matthew zbył Beatrice, odsuwając ją laską z drogi.-Czy to tam?
-Yhym...-mruknęła marszcząc brwi, oburzona jego zachowaniem. „Nigdy jeszcze nie przyjął słowa krytyki, jak należy. Nic się nie zmienił …”

Komentarze

Popularne posty