"Szmaragdowa Królewna"

 -Mamo tylko kawałeczek!- Zapewniłem gorąco zagubioną wśród przedświątecznych prac matkę.
-Nie będzie żadnego podjadania przed Wigilią.- Oznajmiła mama trąc mak w makutrze. Była zawzięta jak zawsze. Nigdy nie ustępowała, choćbym stał i błagał ją przez godzinę.
-Ale z ciebie półpasożyt - wyśmiał mnie starszy brat
-Grzegorz! Nie przezywaj brata.
-A co to znaczy "półpasożyt"?-koniecznie chciałem wiedzieć. Wbiłem uparty wzrok w zacięte usta Grześka. Po chwili popłynęła z nich upragniona definicja:
-Półpasożyt? Jak by ci tu najłatwiej wyjaśnić. ... Jemioła. Takie zielsko które rośnie na drzewach. Zabiera im wodę i sole mineralne. Ale czasami na coś się przydaje. Dlatego nie jest takim całkowitym pasożytem. Jak ty Mateusz. - Grzesiek zakręcił mną mocno, tak że kuchnia zaczęła mi się rozmazywać przed oczami. Szybkim ruchem nałożył mi garnek na głowę.
-Eeeej! Zdejmij to !-krzyknąłem obijając się o stół kuchenny. Zadowolony Grześ stał i patrzył jak się przewracam.
-Chłopcy uspokójcie się proszę! Grzegorz, zdejmij mu ten Garnek i  pomóż ojcu. Mateusz,  idź dokończyć porządki w swoim pokoju.
-Mamo?-zapytał po chwili  Grześ- Pogodzicie się z tatą na święta?
Mama milczała. W kuchni zapanował grobowy nastrój. Przykucnąłem obok kredensu , kiedy mama odstawiła makutrę. Odwróciła się do nas i ze łzami w oczach powiedziała:
-Nie wiem. Nie pytajcie mnie o to. Grześ, prosiłam cię o coś.
Grzesiek wytarł ręce o spodnie, sięgnął po zimową kurtkę. Wyciągnął z rękawa szalik, czapkę i rękawiczki, zarzucił na siebie to wszytko byle jak i wyszedł na podwórko, gdzie pracował ojciec.
Było mi smutno, że rodzice się pokłócili. Chciałem, żeby było tak jak dawniej, ale co może mały, dziewięcioletni chłopiec? Marzyłem o cudownych, szczęśliwych świętach, ale to chyba nie było możliwe. Musiałby zdarzyć się cud. Wigilijny cud ...Taki, który zmieniłby nasze życie.
W kuchni zapachniało makowcem.  Wdychałem świąteczny zapach jak najlepsze perfumy. Drzwi od pokoju otworzyły się i weszły moje dwie siostry- dwuletnia,  wesoła Lenka i wysoka Dominika, która wczoraj skończyła 16 lat. Lena rzuciła mi się na szyję. Nie sposób jej było oderwać. Spojrzałem przez kuchenne okno. Na dworze padał śnieg. Nasypało pewnie już sporo. Poczułem, że po prostu muszę wyjść nacieszyć się śniegiem, bo inaczej nie wysiedzę w domu. W oknie nagle coś zabłyszczało. Taka biel jaśniejsza od śniegu. Na początku nie mogłem rozróżnić kształtów, postać była niewyraźna. To coś ruszało skrzydłami  i machało do mnie, jakby chciało mnie zawołać ! To był najprawdziwszy Anioł!
-Anioł za oknem !- wydarłem się tak, że aż ochrypłem
-Czego się drzesz?-zapytała Dominika- Mi wczoraj renifer wlazł do pokoju przez okno. No serio ! Tyle mi błota naniósł ...! Powiedział, że nic nie dostaniesz pod choinkę, bo byłeś bardzo niegrzeczny. A i to on ci tak nabrudził w pokoju. Przecież ty nie mógłbyś tak nabałaganić.
-Ty nigdy mi nie wierzysz -  Spojrzałem na rozzłoszczoną siostrę. "Ona mnie nie zrozumie, nie mam na co liczyć " Popłakałem się. Tego już było za wiele.
Zerwałem się z podłogi przewracając Lenę i pobiegłem po kurtkę.
-A ty gdzie się wybierasz ?!- krzyknęła oburzona Dominika.
-Idę na dwór. Niedługo wrócę- powiedziałem zapinając zamek w kurtce.
-A pokój kto posprząta?- zapytała mama.
-Zdążę przed Kolacją, obiecuję !- wytarłem nos rękawem i zamknąłem z trzaskiem drzwi za sobą. Śnieg padał bardzo gęsto. Wyciągnąłem rękę z kieszeni i wystawiłem. Po chwili jeden mały płatek wylądował na mojej rękawiczce. Przyjrzałem się mu z bliska. Zanim całkowicie się roztopił uśmiechnął się do mnie ! "Jakie to cudowne"-pomyślałem i od razu zrobiło mi się weselej. Jakieś pięć metrów przede mną stał malutki aniołek. Był trochę przestraszony. Miał piękną, białą sukienkę, złote, kręcone  włosy i śliczne rumieńce na policzkach. W rączce trzymał mały worek. Chciałem mieć jedno anielskie piórko ... Zbliżyłem się nieco do Aniołka. Anioł zatrzepotał skrzydłami i podfrunął do góry. Poleciał w stronę lasu.
-Hej! Zaczekaj, nie zrobię ci krzywdy- wołałem za odlatującym wysłannikiem Boga. Biegłem za nim tak szybko, jak tylko mogłem. Brnąłem przez wielkie zaspy a śnieg wsypywał mi się do butów. Wiatr huczał mi w uszach. Czułem, ze muszę go dogonić za wszelką cenę. "Gdybym go tak złapał ... Właśnie- jeśli go złapię ,to co? Co się stanie ?"-zacząłem się zastanawiać. Las był coraz bliżej. Słychać było czyjeś głosy "Pewnie ktoś szuka świerka bądź jodły na święta. U nas choinka już stoi od wczoraj ..."
Anioł usiadł na gałęzi starego dębu. Dąb był wielki i spróchniały. W powietrzu unosił się fiołkowy zapach. "Fiołki w zimie?"-zdziwiłem się. Na ogołoconym z liści dębie był tylko Anioł  i średniej wielkości, zielona  roślina. Z rośliny kapały małe kropelki i rytmicznie uderzały o pokrywę białego śniegu . Z początku myślałem, że to może jednak śnieg się topi, ale nie ! Ta roślina płakała, najprawdziwszymi łzami. Zrobiło mi się jej szkoda.
-Aniele ! Czy można coś zrobić, żeby ta roślina nie płakała?- zapytałem ze smutkiem
-Jest na to sposób- Aniołek mrugnął do mnie- Weź ją do domu i zawieś nad drzwiami.  Jest jej smutno, bo nie może cieszyć się świętami tak jak choinki. Nikt jej nie przystroi, nikomu nie czuje się potrzebna. Jemioła potrzebuje miłości, tak jak ty Mateusz.
-Ale jak ja jej dosięgnę?-zastanowiłem się.
Anioł otworzył swój worek i włożył do niego rączkę. Sypnął na Jemiołę złotym pyłem i odfrunął.
"No to mi pomogłeś"-zadrwiłem w duchu i patrzyłem na biednego półpasożyta. Stałem bezradny pod wielkim drzewem. Robiło się coraz ciemniej. Nagle zauważyłem, że łzy, które spadają na śnieg zamieniają się w kamienie szlachetne. Na ziemi leżały rubiny, perły, bursztyny, diamenty, szmaragdy, szafiry i wiele innych. Schyliłem się i wziąłem jeden do ręki. Ściągnąłem rękawiczkę, żeby go przetrzeć. Kamień zrobił się gorący. Przestraszony upuściłem go i odsunąłem się do tyłu. Kamień zaczął rosnąć. Stawał się coraz większy i większy, aż osiągnął mój wzrost. Zakręcił się i pękł a ze środka wyszła prawdziwa SZMARAGDOWA KRÓLEWNA!
Patrzyłem na nią z zachwytem. Odebrało mi mowę. Przetarłem zmęczone powieki. To musi być sen! Piękny, szmaragdowy  sen ... Królewna zaczęła się trząść.
-O chyba jest ci zimno, prawda? Weź moją kurtkę.-Powiedziałem zdejmując z siebie okrycie. Założyłem na nią kurtkę. Co dziwne - nie było mi wcale zimno. Królewna uśmiechnęła się do mnie.
-Drogi Mateuszu! Jesteś chłopcem o dobrym sercu. Powiedz, jak mogę ci się odwdzięczyć.
Królewna była tak piękna, że nie mogłem oderwać od niej oczu. Śliczne, malinowe usta, oczy jak niezapominajki i głos jak dzwoneczek, który  rozbrzmiewał w moich uszach.
-Czy pomogłabyś mi ściągnąć jemiołę z dębu?- spytałem po chwili zastanowienia.
-Pocałuj mnie !-zaśmiała się Królewna i nadstawiła prawy policzek. Najpierw myślałem, że to żart, ale w końcu zorientowałem się, że ona na to czeka. Nie była ropuchą, więc postanowiłem jednak zaryzykować. Cmoknąłem zmarznięty policzek.
-Wesołych świąt !- Powiedziała ślicznotka i rozpłynęła się w powietrzu. Została po niej tylko kurtka. Spojrzałem w górę. Krzak jemioły zakołysał się i upadł na skrzypiący pod butami śnieg. Zadowolony podniosłem go i otrzepałem z białych płatków. Ubrałem kurtkę z powrotem na siebie.
-Dziękuję- usłyszałem cichy szept i zrobiło się całkiem ciemno i głucho. Musiałem wracać do domu. Po swoich śladach przemierzyłem zasypaną trasę. Gdzieś z oddali słychać było pierwszych kolędników. Ktoś śpiewał "Gdy się Chrystus rodzi". Już po pięciu minutach byłem pod bramą mojego podwórka. Pchnąłem skrzypiącą bramkę. Z domu wybiegł tato.
-Synu! Gdzieś ty się podziewał!? Mama zamartwiała się na śmierć. Jeszcze trochę, a by osiwiała.
Mateusz podał ojcu jemiołę. Zdziwiony tato zapytał
-Co mam z tym zrobić?
-Powieś w salonie. Będzie pięknie wyglądać. Sam zobaczysz !
Ojciec poszedł po drabinę. Zawiesił jemiołę na ścianie. Kiedy wszyscy byli już gotowi zasiedli przy stole wigilijnym. Tato wziął opłatek i rozdał wszystkim. Domownicy dzielili się opłatkiem, życząc sobie wszystkiego co najlepsze. Gdy skończyłem składać życzenia mamie, zauważyłem, że stoi za mną Tato. Odsunąłem się wgłąb pokoju chcąc  lepiej się przyjrzeć temu zobaczyć co zrobią pokłóceni  rodzice. Stali dokładnie pod jemiołą. Z nerwów ugryzłem swój opłatek.Tato złapał za rękę mamę i szepnął ;
-Przepraszam. Tak strasznie mi przykro.
-Ja ciebie też przepraszam.- odpowiedziała mu mama. - Nie kłóćmy się już więcej, dobrze?
-Dobrze.
I wtedy tato pocałował mamę. To były najszczęśliwsze święta jakie mieliśmy. Przytuliłem Lenkę klaszczącą z radości w małe raczki. Gdzieś z dworu znów usłyszałem śpiew kolędników. Pobiegłem do drzwi wejściowych  otworzyłem je.
-Hej kolędnicy!- krzyknąłem - Zapraszamy do nas!
Miejsca było u nas dużo.  Kolędnicy weszli do salonu i zasiedli przy stole. Strudzeni wędrowcy bawili nas cały wigilijny wieczór wesołymi bożonarodzeniowymi piosenkami. I to właśnie oni roznieśli wieść po świecie o magicznej jemiole. Od tej pory stała się ona symbolem szczęścia i miłości. W wielu domach wiesza się jemiołę nad wejściem. Tradycją się stało, że ludzie którzy stoją razem pod jemiołą muszą się pocałować.
Ja byłem świadkiem cudownego działania tej rośliny i jestem z tego dumny. Nigdy nie zapomnę szmaragdowej królewny ani tej wspaniałej Wigilii, która zmieniła moje życie. Wszystkim wam życzę wesołych świąt!

Komentarze

Popularne posty