"Zaczekaj" rozdział II

 Znów zanosiło się na burzę. Wiktor spacerował wokół bloku w nadziei, ze go zaleje, ja Polskę w 1997. tylko tyle mu było trzeba do szczęścia. Oj, żeby tak znowu lunęło ... Dziś było w powietrzu jakoś dziwie gęsto, aż ciężko było oddychać. Kręcąc się w tę i z powrotem widział, jak jego ulubiona para spiesznie wchodzi do klatki bloku. Karolina uśmiechała się przesadnie w jego stronę, tak jakby myslała, ze to coś pomoże, że w ten sposób może złagodzi napięcie ... Jaco udał, ze go nie zauważył, jak zwykle tchórz jakich mało. Nie będzie się im kłaniał, choc i tak wymownie wieje od niego chłodem od jakiegos czasu. Już nie czekał, wiedział, że królowa lodu zasiądzie trzy piętra wyżej i juz nie dla niego... Właściwie to chyba nigdy dla niego, coś mu się pomyliło. Od zawsze miał skłonność do mierzenia ludzi własną miarą, dlatego też naiwnie wierzył, ze potrafią być uczciwi. Jak bardzo musiał się na tym przejechać, by w końcu zrozumieć ...Wszystkie złości i żale kłębiły się w nim jak nadciągające chmury. I przez to wszytko nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. W oddali było słychać śpiewy ... Pielgrzymka powoli wsypywała się do miasta. Wiktor skręcił w uliczkę prowadzącą do zamku. Większość namiotowych pól pielgrzymkowych miało miejsce u stóp Oleśnickiego zamku. Tam juz od południa bagażowi rozładowywali tiry z rzeczami pielgrzymów. Kilkoro ludzi siedziało na karmiatach przy stercie plecaków przykrtytej wielką niebieską plandeką. Kuchenne namioty wojskowe stały nieugięcie mimo silnego wiatru zrywającego plandeki. Wiktor przysiadł na wzgórzu nieopodal pól namiotowych. Stąd miał widok na wszytko. Widział chmury, namioty i kłębiące się sznury pątników. Właściwie, nigdy się temu nie przyglądał z tak bliska. Jego matka nigdy nie wpuszczała piegrzymów do domu. Twierdziła, ze zwaliłoby jej się sto osób, wylaliby kubik wody, a ona nie będzie za nich płacić. Wiktor nigdy nie odważył sie jej przeciwstawić. Wiedział na co ją stać. A on w głębi duszy lubił tych ludzi. "Gdyby się tak zastanowić ... są trochę szaleni. Kto w takim upale wstaje o trzeciej, idzie po rozgrzanym asfalcie trzydzieści kilosów a potem zdany na łaskę i niełaskę mieszkańców szuka miejsca gdzie mógłby na chwilę się zregenerować. Katolicy są silni jakąś niemożliwą mocą. Tak niepojętą, że aż trochę straszno ...Skąd oni to biorą? I mimo tego co inni mówią i myślą wciąż stoją twardo przy swoim, nieważne jak głupio wygląda to z zewnątrz. Mają jakiś cel i konsekwentnie do niego dążą ...Jakiś. Jaki? Normalny człowiek widząc takie oberwanie chmury wsiadł by w pociąg i pojechał w cholerę, byle tylko nie odpłynąć z namiotem, po tej burzy przeziębienie murowane (przynajmniej ja na to liczę). A oni śpiewają tak wesoło, jakby ten deszcz był im na rękę. Czemu?"
Wiktor otworzył pudełko nicości. Patrzył w dal nie myśląc nic, przestrzeń zdawała się być tylko przeźroczystym powietrzem, bez żadnej głębi. Na wschodzie zaczęło błyskać, bez szału, jak delikatne światło flesza. Po jakimś czasie wstał, otrzepał spodnie z trawy i powolnym krokiem udał sie do domu. W mieście zagęścił się ruch. W sklepach też zaczęło robić się ciasno. Wiktor wpadł do pierwszej lepszej sieciówki, żeby kupić coś na kolację, bo w lodówce znów pusto... W sumie to nie miał ochoty nic jeść, chociaż żołądek przysychał mu do krzyża, od jedzenia go odrzucało. Musi przestać myśleć o Karolinie, bo długo tak nie pociągnie. Każde wspomnienie o niej przyprawiało go o mdłosci. W sklepie nic specjalnie go nie natchnęło. Ostatecznie, po długim staniu w kolejce, wyszedł ze sklepu z mrożonym szpinakiem i ciastem francuskim. Po drodze minął swoją mamę z siostrami "Miały iść do babci. Cudownie. Raczej szybko nie wrócą. Zamknę się w świątyni swojej samotności i będzie mi tam dobrze. Nudno i dobrze. "
Z tą myślą podążył do domu lekko przyspieszając. Jeszcze nie wiedział, że ten dzień może go zaskoczyć. Przecież od zawsze był zawieszony w teraźniejszości i tylko na niej umiał opierać swoje działania, myśli i wnioski. Nigdy nie patrzył w przód przez pryzmat niespodziewanych zwrotów akcji. Dlatego tak bardzo się ich nie spodziewał ... A życie lubi płatać nam figle, w najbardziej nieoczekiwanych momentach.
W domu czekał na niego kot. Najpierw łasił się łaskocząc Wiktora swoimi długimi kłakami, a potem wbiegł za nim do kuchni, sugestywnie trącając blaszaną, srebrną miskę. Miska oczywiście była pusta i dokładnie wylizana. Bo kot tłuścioch ciągle jadł i wszelkie uzupełnianie było bezcelowe jak praca syzyfa. Żołądek kota zdawał się być studnią bez dna. Wiktor wyciągnał zakupy i zabrał się za gotowanie. Próbował nie zwracać uwagi na wiercenie sie kota, ale w końcu znów dał za wygraną. Zażenowany swoja uległością rzucił mu większy ochłap. Wstawił ciasto szpinakowe do piekarnika i uchylił okno, żeby wpuścić trochę powietrza. Błysnęło mocniej. Blask zaświecił w kocich oczach. Po chwili rozległ się porządny grzmot. Dupnęło nieźle i to blisko. Jakieś 300 metrów dalej. I w końcu zaczęło lać. Deszcz zaczął wlewać się przez okno. Wiktor podbiegł zamknąć je szczelnie. Spojrzał na
rozpływającą się ulicę. Po drugiej stronie stało samotne stare drzewo uginające sie pod cieżarem wiatru. Pod drzewem ktoś się chował. "Ciekawe ile tam wytrzyma? Jakby tak znowu dupęło, drzewo jest wysokie, to niebezpieczne ... " 
 Dziewczyna stojąca pod drzewem, jakby wyczuła, że ktoś ją obserwuje. Spojrzała w górę. Chwilę stała w bezruchu. Deszcz zacinął z boku, stanie pod drzewem było raczej bezcelowe. Znowu walnęło, też blisko ...  Podbiegła pod bramę numer 25. Daszek na dole był dość mały. Wkrótce trzęsąc sie z zimna, zauwazyła, że kratka odpływowa, na której stała, straciła swoją funkcję, tak wiec woda ie znalazła w niej ujścia. Brodząc w wodzie po kostki, nie miała pojęcia co począć. Ulica zamieniała się w rzekę, wody wciąż przybierało. Niewiele zastanawiając się, zadzowniła pod pierwszy lepszy numer ...





Komentarze

Popularne posty